niedziela, 23 grudnia 2012

Michał Wojtasik - Zabójcy. Jeden z niewielu

Na początek życzę wszystkim Wesołych Świąt!! Oby przyszły rok był jeszcze lepszy niż ten i obfitował w wiele nowości książkowych (oby jak najciekawszych)! :D

Zabójcy. Jeden z niewielu to debiut literacki Michała Wojtasika. Autor pisał go, mając zaledwie… dwanaście lat! Przyznam szczerze, że trochę bałam się tej lektury. Doskonale pamiętam „dzieła”, które pisałam w podstawówce i gimnazjum, więc wątpiłam, żeby ta książka okazała się czymś wybitnym. W moim mniemaniu osoby wydające cokolwiek, będąc właściwie jeszcze dziećmi, tylko robią sobie krzywdę. Nie zyskają sławy na miarę Paoliniego, nie zdobędą łatwych pieniędzy, ale, co najgorsze, mogą się spotkać z bezlitosną krytyką, w konsekwencji czego najprawdopodobniej porzucą pisanie. Generalnie staram się unikać tego typu lektur, ale tym razem zrobiłam wyjątek. Co z tego wynikło? Przekonajcie się sami.

El Mar to wielka puszcza na północy wyspy o nazwie Eriizella. Zamieszkuje ją najbardziej tajemnicza z żyjących na świecie ras – elfy. Jednym z nich jest kilkunastoletni Rouen. Chłopak dowiaduje się, że jest synem zmarłego członka elitarnej grupy Zabójców i teraz musi zająć jego miejsce w drużynie. Młodzieniec traktuje to jak świetną zabawę. Jednak to nie koniec rewelacji. Nad krainą zawisa widmo wojny. Czy to koniec pokoju na wyspie? Czy elfy zwyciężą w pierwszej bitwie w swojej historii? Czy Rouen podoła pokładanym w nim nadziejom? To się okaże.

Eriizellę zamieszkują cztery rasy – elfy, ludzie, nekromanci i demony. Autor scharakteryzował wszystkie w prologu, choć nie zauważyłam między nimi zbyt wielkich różnic, nie licząc wyglądu i rodzaju magii, jaką się posługują. Nie było tutaj nic skomplikowanego. Wojtasik przedstawił mieszkańców puszczy jako miłośników walki, którzy praktycznie nie rozstają się z bronią. Dziwnie mi się o tym czytało, bo elfy kojarzyły mi się od zawsze z umiłowaniem natury i pokoju, aczkolwiek ilu pisarzy, tyle wersji.

Jedną ze słabych stron Zabójców są bohaterowie. Autor nie potrafi wykreować różnorodnych i ciekawych postaci. Rouen strasznie irytował mnie swoją głupotą i niedojrzałością. Skoro w tym świecie elfy osiągają dojrzałość psychiczną w wieku szesnastu lat, odnoszę wrażenie, że zarówno główny bohater, jak i jego najlepszy przyjaciel są po prostu opóźnieni w rozwoju. Zresztą nauczyciel Rouena, Huari, a nawet sam cesarz El Mar zachowywali się jak rozkapryszone dzieci, które przypadkiem trafiły do ciał dorosłych elfów i same nie wiedzą, co powinny robić, aby utrzymać porządek w kraju i jak prowadzić politykę zagraniczną.

Według mnie autor zrobił wielki falstart. Nie radzi sobie zbyt dobrze ani z opisami, które w jego wykonaniu są niesamowicie nudne, ani z dialogami. Kwestie bohaterów były po prostu banalne i nie wnosiły do historii niczego nowego. Wojtasik męczył mnie także nieistotnymi szczegółami jak na przykład wysokość drzew, długość ostrza sztyletu czy stopień miękkości trawy. Dla mnie zupełnie nieważne jest, czy dana sosna miała osiemdziesiąt, czy dwieście metrów. Owszem, raz lub dwa można o tym wspomnieć dla porównania dwóch miejsc, ale nie widzę powodu pisania o jednym i tym samym co pięć minut, bo w ten sposób niszczy się całą radość czytania. Choć w tym przypadku nie można za bardzo mówić o radości. Nawet opis bitwy nie wzbudzał we mnie żadnych uczuć. Mogłabym bez problemu przerwać lekturę w połowie walki i odłożyć książkę na bok bez najmniejszych wyrzutów sumienia.

Bardzo dziwił mnie także fakt, iż elfy uczyły się łaciny, choć podobno nie chciały dawać się „cywilizować” ludziom. Tymczasem Rouen oraz jego nauczyciel dość często posługują się cytatami w tymże języku. Ciekawiej byłoby, gdyby mieszkańcy El Mar mieli swój własny język, choć to już wyższa szkoła jazdy, co jednak nie było zbyt wielkim problemem dla Christophera Paoliniego czy Basi Kaczyńskiej. Michała Wojtasika to zadanie najwyraźniej przerosło.

Kolejnym minusem było niedostosowanie języka do tematyki książki, czego bardzo nie lubię. Do tej pory nie przyszło mi do głowy, żeby elf mógł użyć zwrotu „ja pierdzielę”. Tutaj jednak taki absurd znalazł miejsce. Autor stosował zbyt wiele potocznych wyrażeń, których nie powstydziłaby się współczesna młodzież. W Zabójcach było zdecydowanie zbyt wiele elementów kojarzących się bardziej z naszym światem niż fantastyczną krainą leżącą daleko stąd. Mimo wszystko, nie można zaprzeczyć, że autor ma bogaty zasób słownictwa, jak na swój wiek.

Jednak każda książka ma jakieś, choćby niewielkie, plusy. W przypadku Zabójców jest to okładka. Utrzymana w odcieniach bieli i czerni z pewnością przykuwa wzrok. Tytuł książki napisano ładnymi, ozdobnymi literami. Poniżej widać postać z dwoma mieczami na plecach i czymś w rodzaju pioruna lub kuli światła w dłoni. Przypuszczam, że jest to sam Rouen w typowym czarnym stroju zabójcy. Całość ukazuje, co czeka nas w powieści.

Książka została wydrukowana czytelną czcionką, która nie męczy wzroku i dobrze się ją czyta. Jeden z niewielu jest dobrze wydany, nie niszczy się zbyt szybko, a format jest poręczny.

Tak czy siak, nic nie ukryje rażących błędów. Znalazłam chyba wszystkie możliwe rodzaje. Redaktorzy i korektorzy wydawnictwa nie popisali się. W wielu miejscach brakowało przecinków, co i rusz trafiałam na literówki czy niepoprawnie odmienione wyrazy. Niektóre zdania miały zły szyk, a inne były całkowicie nielogiczne i trudne do zrozumienia. Czasem wydawnictwa odpuszczają z korektami, gdy w grę wchodzi młody autor, ale moim zdaniem nie kończy się to dobrze ani dla początkującego pisarza, który nie dowie się, co napisał źle, ani dla wydawców i samych czytelników. Błędy obecne w tej pozycji całkowicie ją pogrążyły.

Jeden z niewielu autorstwa Wojtasika jest słabą pozycją. Sam pomysł miał potencjał, jednak wykonanie zupełnie go pogrzebało. Autor, jak wcześniej pisałam, zrobił poważny falstart. Aby być dobrym pisarzem, trzeba dużo czytać oraz ćwiczyć, ćwiczyć i jeszcze raz ćwiczyć. Obecnie czternastoletni Michał ma szanse na przyszłość w tym zawodzie. Czeka go jednak bardzo długa droga i mnóstwo ciężkiej pracy. Czy podoła? To się okaże. Jego debiutancką książkę mogę polecić jedynie osobom w wieku zbliżonym do samego autora, którym być może nie będą przeszkadzały wszechobecne błędy i niedociągnięcia. Pozostałym czytelnikom raczej odradzam sięgnięcie po tę pozycję.

Autor: Michał Wojtasik
Seria: Zabójcy tom I
Wydawnictwo: Novae Res
Data wydania: 2012
ISBN: 978-83-7722-388-8
Liczba stron: 194

sobota, 24 listopada 2012

Liebster blog


Nominacja do Liebster blog jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za dobrze wykonaną "robotę". Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów, więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która cię nominowała. Następnie ty nominujesz 11 osób (informujesz ich o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który cię nominował.

No cóż... wszędzie się to pojawia, a mnie nominowały już trzy osoby: Bursztyniara, Ruczek i Asheraa. Znalazłam chwilę czasu, więc odpowiem na pytania dziewczyn ;)

Najpierw pytania Ruczek:

1. Odnalazłaś w jakiejś książce część swojej duszy? W jakiej?
Odpowiedź oczywista.... w Darach Anioła i Diabelskich Maszynach autorstwa przewspaniałej Cassie Clare :D
2. Realia jakiej książki chciał(a)byś odwiedzić? Dlaczego?
Hm... z pewnością chciałabym się znaleźć w Diabelskich Maszynach. Dlatego, że mam świra na punkcie XIX wieku, a świat Nocnych Łowców całkowicie mnie pochłonął i chyba żadnej innej książki nie czytałam tyle razy, ile dzieła Cassie :) Chętnie odwiedziłabym realia tej książki, poznała bohaterów i wiktoriański Londyn! :D
3. Co sądzisz o ekranizacjach książek? Wymień tę, która najbardziej ci się spodobała/nie spodobała.
Mimo wszystko wolę książki niż ich ekranizacje. Choć przyznam, że uwielbiam ekranizację Władcy Pierścieni. Eragona także, choć w tym przypadku film podobał mi się bardziej niż książka :)
4. Jakbyś miał(a) prowadzić bloga o innej tematyce, o czym on by był?
Z całą pewnością o muzyce albo o Finlandii :) Choć i tak pewne elementy pojawiają się tutaj. A pojawi się więcej, bo rozszerzę trochę tematykę tego bloga i od czasu do czasu będę umieszczała recenzje muzyczne lub filmowe, a kto wie... może i jakieś ciekawostki o mojej ukochanej Finlandii? ;)
5. Jaka książka wywarła na tobie największe wrażenie?
Spójrz na pytanie pierwsze xD
6. Czy uważasz, że jesteś nałogowcem - książkowym oczywiście :D
Hm... może trochę :P
7. Jaką książkę czytasz obecnie?
Czytam dwie - Winter i Zabójców.
8. Czy do czytania potrzebujesz ciszy, czy jednak w tle może grać ulubiona muzyka?
Właściwie to zależy... czasami czytam w ciszy, czasami przy muzyce :)
9. Znasz jakieś języki obce? Jakie?
Angielski... niemiecki - o ile to się liczy, bo uczyłam się go 9 lat, ale niewiele się nauczyłam xD Marne podstawy francuskiego i samodzielnie uczę się fińskiego już pod kątem przyszłych studiów :)
10. Czy czytałaś/eś jakąś książkę w oryginale? Jaką?
Zaczęłam czytać w oryginale Mechanicznego księcia.. ale jako ebooka, bo na książkę chwilowo mnie nie stać, choć baardzo bym chciała mieć wszystkie książki Cassie na półce :)
11. Czy jesteś bardzo zła za nominację? Jeśli tak, wybaczysz mi?
Nie jestem zła, nie martw się ;)

Teraz pytania Bursztyniary:

1. Jaka jest twoja ulubiona pora roku i dlaczego?
Ojć... właściwie nie wiem... lato i jesień :) Latem jest ciepło, a jesienią, zwłaszcza pod koniec, w listopadzie, panuje specyficzny, mroczny klimat :)
2. Czy lubisz/tolerujesz bardziej lekcję języka polskiego czy matematyki?
Yyy... szczerze? Ani tego, ani tego. Jakbyś przyszła do mnie do szkoły, wiedziałabyś, dlaczego xD
3. Jaki masz znak zodiaku?
Skorpion! :D
4. Czego nie potrafisz znieść?
Fałszywości, chamstwa i nieakceptowania cudzych poglądów.
5. Kogo najbardziej lubisz/kochasz?
Hm... oprócz rodziny? Kilka dobrych znajomych i mojego niesamowitego Strażnika. Wiesz, o kim mowa :)
6. Czy masz zwierzątko?
Dwa koty i psa ;)
7. Chciałbyś/abyś kiedyś napisać książkę? 
Jestem w trakcie pisania :)
8. Co robiłeś/aż zanim zabrałeś/aś się za odpowiadanie na te pytania?
Zakupy? xP I jadłam śniadanie :P
9. Czy lubisz facebooka?
Średnio, bo strasznie mnie wkurza ostatnimi czasy, ale bez niego urwałby mi się kontakt z niektórymi osobami...
10. W co nie wierzysz? 
Yyy... nie wiem jak odpowiedzieć na to pytanie...
11. Jakie jest twoje marzenie/cel w życiu?
Oczywiście skończyć powieść, przetłumaczyć i wydać :)

I pytania Ashery:

1. Co najbardziej kochasz na tym świecie?
Trudne pytanie... właściwie nigdy się nad tym nie zastanawiałam.
2. Wierzysz w życie pozaziemskie?
W sensie kosmitów? Gdzieś na pewno jakieś życie jest :)
3. Jaki rodzaj filmów preferujesz?
Fantasy, przygodowe i historyczne :)
4. Masz rodzeństwo? Lubisz je?
Mam siostrę i czterech braci.. czy ich lubię? Czasami xDD
5. Wymarzone wakacje?
Wyprawa do Finlandii i zwiedzenie całego kraju wzdłuż i wszerz na zasadzie "wsiąść do pociągu byle jakiego". Po prostu jechać bez żadnego planu, konkretnego celu podróży...
6. Gdybyś miała możliwość przenieść się do innego świata, jak by on wyglądał?
Pewnie jak kraina z mojej powieści :)
7. Kisiel vs budyń?
Chyba jednak budyń :P
8. Pierwsze skojarzenie dotyczące słowa "wakacje"?
Spacery po łące i lesie...
9. Prowadzisz aktywny tryb życia?
Jeśli codziennie bieganie z dworca do szkoły można do tego zaliczyć, to tak xDD
10. Pizza vs pierogi z jagodami?
Pizza :)
11. Jedno z twoich marzeń?
A mogą być dwa? Wydanie powieści i wyjazd do Finlandii :)

To by było na tyle...
Teraz najtrudniejsze zadanie, wymyślenie własnych pytań :)

1. Jaki gatunek muzyki najbardziej lubisz?
2. Czy zwracasz uwagę na tekst piosenek, czy jest ci on obojętny?
3. Tytuł książki, do której często wracasz.
4. Kto jest twoim ulubionym autorem/autorką?
5. Dokąd najbardziej chciałbyś/abyś pojechać?
6. Jakiego języka obcego chciałbyś/abyś się nauczyć? Dlaczego?
7. Jakie filmy najbardziej lubisz?
8. Ulubiony aktor/aktorka.
9. Co cię najbardziej inspiruje?
10. Twoje największe marzenie?
11.Co myślisz o wydawaniu książek młodych, nastoletnich autorów?

Uff... dotrwałam do końca. Jeśli chodzi o nominacje... Już tyle osób było nominowanych, że właściwie nie wiem, kogo mogłabym jeszcze nominować. Dlatego też zapraszam każdego zainteresowanego :)
I dziękuję osobom, które mnie nominowały :)

sobota, 20 października 2012

Anne Plichota i Cendrine Wolf - Oksa Pollock. Las zabłąkanych


Las Zabłąkanych to druga część serii opowiadającej o przygodach Oksy Pollock, trzynastoletniej dziewczynki, której rodzina pochodzi z Edefii – niesamowitego świata ukrytego gdzieś na ziemi. Co tym razem spotka bohaterkę? Przekonajcie się.

Rok szkolny dobiegł wreszcie końca i wszystko byłoby dobrze, gdyby nie nagłe zniknięcie Gusa, najlepszego przyjaciela Oksy. Chłopak przepadł jak kamień w wodę. Na podłodze w jednej ze szkolnych sal dziewczynka znajduje jego telefon, a w nim niewyraźne zdjęcie kobiety. W poszukiwaniu Gusa Oksa musi przejść do równoległego świata, którego nieodłączną częścią jest magia i strach. Na bohaterów czekają śmiertelnie niebezpiecznie próby. Czy Ci-Którzy-Uszli podołają wszystkim szykowanym przez los wyzwaniom? Czy Młoda Najłaskawsza odnajdzie przyjaciela? I wreszcie – czy uda im się przeżyć i powrócić do domu?

Do drugiej części serii o Oksie Pollock podeszłam dość sceptycznie. Pierwsza część niezbyt przypadła mi do gustu, więc nie byłam pewna, jakie wrażenie zrobi na mnie kolejna zwłaszcza, że zazwyczaj kolejne części książek są gorsze od poprzedniczek. W tym przypadku, na szczęście, było inaczej. Las zabłąkanych wciągnął mnie zdecydowanie bardziej niż Ostatnia nadzieja, co bardzo mnie cieszy.

Bohaterowie wydali mi się bardziej dopracowani. Oksa nie denerwowała mnie już tak bardzo swoim zachowaniem, choć sposób, w jaki wyrażała swoje podekscytowanie nowymi informacjami o Edefii, trochę mnie irytował. Moje serce podbił jednak Tugdual. To mroczny chłopak, typowy bad boy, niewiele starszy od Oksy. Mam słabość do takich bohaterów, jak pewnie wiele innych dziewczyn, więc bardzo przypadł mi on do gustu. Mimo wszystko jednak, wszyscy bez wyjątku wydawali mi się zbyt kolorowi, zbyt idealni.

Drugi tom przygód Oksy Pollock obfituje w niesamowite przygody. Akcja toczy się w tytułowym lesie zabłąkanych, z którego nie ma powrotu. Na każdym kroku czają się najróżniejsze niebezpieczeństwa. Trzeba mieć się na baczności, jeśli nie chce się stracić życia. Przedstawiony w powieści świat to miejsce bardzo osobliwe. Nie sposób było oderwać się od lektury. Anne Plichota i Cendrine Wolf mają naprawdę wielką wyobraźnię, której mogę tylko pozazdrościć. W książce rozwinięty został także wątek miłosny. W szybką akcję autorki wplotły subtelne opisy uczuć młodych, dojrzewających ludzi, z którymi nie do końca mogli się oni pogodzić. Podobało mi się, że nie było tutaj sytuacji, w której bohaterowie po pięciu minutach są w sobie zakochani na zabój. W książce roiło się też od nazw własnych. Nie były one jednak skomplikowane, dzięki czemu nie utrudniały lektury.

Na okładce przedstawiono Oksę stojącą przy wielkim obrazie w złotej ramie. Po drugiej stronie malowidła uwięziony jest jej najlepszy przyjaciel, Gus. Ich dłonie są złączone. Za chłopcem można dostrzec mroczny las, który z całą pewnością kryje w sobie wiele niebezpieczeństw. W głębi znajduje się Big Ben oraz zarys londyńskich zabudowań. Białymi literami napisano nazwiska autorek oraz podtytuł książki, a tytuł serii złotą ozdobną czcionką. Całość wygląda niesamowicie i bardzo tajemniczo. Aż trudno oderwać wzrok. Las zabłąkanych, tak jak poprzednia część serii, został wydrukowany czytelną czcionką, która nie męczy wzroku i dobrze się ją czyta.

W książce znalazły się także błędy. Warto jednak zaznaczyć, że było ich mniej niż w poprzednim tomie. Brakowało znaków interpunkcyjnych, czasem zdarzyła się literówka, w tym jedna na okładce z tyłu – zamiast „pollockmania” napisano „pollockomania”. Na szczęście błędy te nie przeszkadzały w czerpaniu radości z lektury.

Książka nie niszczy się zbyt szybko, co jest dużym plusem dla tej pozycji. Noszenie jej w torbie nie spowodowało żadnych poważniejszych uszkodzeń niż odrobinę zagięte rogi.

Oksa Pollock. Las zabłąkanych to powieść zdecydowanie lepsza niż jej poprzednia część. Autorkom należą się więc gratulacje, ponieważ są one na dobrej drodze i mam nadzieję, że kolejne książki będą jeszcze ciekawsze i pełne przygód. Jeden element nie daje mi jednak spokoju. Mianowicie… opisy z tyłu książek o Oksie. Moim zdaniem zdradzają one zbyt wiele faktów, przez co psują cały efekt i radość z czytania. Tak czy inaczej polecam wszystkim zapoznanie się z przygodami trzynastoletniej Najłaskawszej.

Autor: Anne Plichota i Cendrine Wolf
Tytuł oryginału: Oksa Pollock. La Forêt des égarés
Seria: Oksa Pollock tom II
Wydawnictwo: Czarna Owca
Data wydania: maj 2012
Tłumaczenie: Karolina Sikorska
ISBN: 978-83-7554-353-7
Liczba stron: 488
Oprawa: miękka

środa, 26 września 2012

Anne Plichota i Cendrine Wolf - Oksa Pollock. Ostatnia nadzieja

Harry Potter w spódnicy? Nic bardziej mylnego…

Oksa Pollock. Ostatnia nadzieja to książka autorstwa dwóch Francuzek – Anne Plichoty i Cendrine Wolf. Ich dzieło spotkało się z wieloma pochlebnymi recenzjami. Zapanowała tak zwana pollockmania. Czy taka opinia jest słuszna? Sprawdźcie sami.

Główna bohaterka to trzynastoletnia dziewczynka, która do tej pory sądziła, iż jest zwyczajną nastolatką. Jej rodzina przeniosła się z Francji do serca Anglii. Tuż przed rozpoczęciem nauki w nowej szkole, Oksa odrywa, że posiada nadprzyrodzone zdolności. Zawsze marzyła o zostaniu wojownikiem ninja, toteż jest bardzo zafascynowana i przestraszona swoimi umiejętnościami. Wkrótce na brzuchu Oksy pojawia się tajemnicze znamię, co jeszcze bardziej potęguje zagubienie nastolatki. Niedługo potem babcia wyjaśnia dziewczynce, że rodzina Pollocków pochodzi z Edefii – magicznej krainy ukrytej gdzieś na świecie – skąd została wypędzona w wyniku spisku. I tylko Oksa może sprawić, iż powróci ona do swojej ojczyzny. Czy dziewczynka zmierzy się ze swoim przeznaczeniem? Czy uda jej się spełnić pokładane w niej nadzieje? Czy cena, jaką przyjdzie jej zapłacić, nie będzie zbyt wysoka?

Bohaterów zdecydowanie nie można nazwać mocną stroną tej pozycji. Sama Oksa to całkowicie stereotypowa nastolatka. Jest zwariowana. Z najdrobniejszych sytuacji wyciąga dosyć dziwne wnioski, na które ja bym w życiu nie wpadła i szybko znajduje odpowiedzi na nurtujące ją pytania. Co gorsza, jakimś cudem jej wymysły są trafione, choć nie zdarzyło się nic, co mogłoby wskazywać, że są czymś więcej niż wybujałą wyobraźnią dziecka! Natomiast rodzina Oksy oraz przyjaciele ze szkoły, byli dziwnie idealni i nie mogłam się u nich doszukać prawie żadnych wad. W powieści pojawiły się także stworzenia pochodzące z tajemniczej Edefii. Trzeba przyznać, że były one bardzo dziwne, ale też ogromnie zabawne, co można zaliczyć na plus.

Po tę książkę sięgnęłam z czystej ciekawości. Zainteresowała mnie fabuła, a także fakt, iż akcja toczy się w Londynie – mieście, które uwielbiam. Mój entuzjazm, gdy zaczynałam czytać, nie miał granic, jednak im bardziej zagłębiałam się w lekturę, tym bardziej się on zmniejszał. Autorki skupiły się głównie na przedstawieniu czytelnikowi domu Oksy oraz jej szkoły. Liczyłam na dokładniejsze opisy angielskiej stolicy, jednak pod tym względem się zawiodłam.

Przedstawiony w książce świat jest bardzo intrygujący, ale jednocześnie zbyt idealny. Ot, wszechobecna szczęśliwość ogarniająca wszystko wokół. Nawet gdy coś się psuło, chwilę później wracało do pierwotnej formy. W opowieść łatwo się wczuć, choć ma ona wiele wad. Jedną z nich jest wymieniona wyżej domyślność głównej bohaterki. Nic nie wskazywało na coś niezwykłego, a Oksa w którymś momencie zaczęła snuć bardzo dziwne myśli. Przeczytałam fragment kilka razy i nadal nie wiedziałam, skąd dziewczynka to wszystko wywnioskowała. Najbardziej zaskoczyło mnie jednak to, iż miała ona rację. Jakim cudem? Kolejnym minusem jest zachowanie Oksy, kiedy odkryła swoje umiejętności. Ja na jej miejscu śmiertelnie bym się bała i robiłabym wszystko, byle nikt się o tym nie dowiedział. Tymczasem ta bohaterka była naprzemiennie śmiertelnie przerażona i wniebowzięta, jakgdyby z dnia na dzień otrzymała milion dolarów.

Autorki mają dobry styl pisania. Książkę czyta się łatwo i szybko. Pojawia się mnóstwo magii, nie brakuje humoru, a także chwil grozy. Pisarki niepotrzebnie jednak stylizowały język na typowo młodzieżowy. Jestem zagorzałą przeciwniczką tego typu zabiegów. Jeśli autorki sądziły, że w ten sposób zyskają większe grono czytelników, otrzymały nieprawdziwe informacje. Mnie osobiście takowa stylizacja strasznie odrzuca i męczy.

Jednak każda książka musi mieć jakieś plusy. Zaletą tej pozycji jest okładka. Na pierwszym planie widzimy dziewczynkę w jasnej bluzce i krawacie. Nad jej dłonią unosi się kula ognia. W tle znajduje się Tower Bridge – jeden z symboli Londynu. U góry widnieją nazwiska autorek, poniżej napisany ozdobną czcionką tytuł, a pod nim podtytuł książki. Całość utrzymana jest w dość ciemnych kolorach, co tylko potęguje wrażenie tajemniczości. Książka została wydrukowana czytelną czcionką. Nie męczy ona wzroku i bardzo dobrze się ją czyta.

W powieści znalazło się także trochę błędów. Literówki, czasem jakieś nielogiczne zdanie lub brak znaków interpunkcyjnych. Na szczęście nie było ich zbyt wiele, dzięki czemu lektura okazała się przyjemniejsza.

Kolejnym plusem tej pozycji jest fakt, iż książka nie niszczy się zbyt szybko. Nawet noszenie jej w plecaku pośród podręczników, nie wyrządziło szkód i prawie nie widać na niej śladu używania.

Podsumowując, książka autorstwa Anne Plichoty i Cendrine Wolf to całkiem przyjemna powieść. Jednak bardziej spodobałaby się osobom w wieku głównej bohaterki. Jeśli autorkom chodziło o powtórzenie sukcesu J. K. Rowling, niestety, nie udało się. Przed nimi jeszcze długa i kręta droga, nim dosięgną autorce Harry’ego Pottera przynajmniej do pięt. Mimo wszystko nie żałuję przeczytania tej książki. Spędziłam przy niej całkiem przyjemne chwile i chętnie sięgnę po kolejne tomy serii, by przekonać się, co spotka Oksę Pollock.

Autor: Anne Plichota i Cendrine Wolf
Tytuł oryginału: Oksa Pollock L’Inespérée
Seria: Oksa Pollock tom I
Wydawnictwo: Czarna Owca
Data wydania: październik 2011
Tłumaczenie: Karolina Sikorska
ISBN: 978-83-7554-301-8
Liczba stron: 640

wtorek, 11 września 2012

Cassandra Clare - Mechaniczny książę

Jeju, jak mnie tu dawno nie było... Ale cóż... nie bardzo mam czas ;( Druga klasa liceum = masakra! Już pierwszego dnia coś robiliśmy, mam tonę zadań domowych, a na dokładkę sprawdzian z całego oświecenia i dwie czy trzy kartkówki... Tak że recenzje będą dość rzadkim zjawiskiem, bo zależy mi na dobrych ocenach z przedmiotów ścisłych, czyli tych, które mi odpadają po tym roku. I muszę się ostro przyłożyć do angielskiego i historii, bo muszę je zdać na maturze na rozszerzeniu najlepiej, jak się da. A sam angielski jest mi bardzo potrzebny do mojego szurniętego planu ;> Ale przejdźmy do rzeczy, bo już wystarczająco was zanudziłam sprawami prywatnymi...


Trio znowu w akcji

Mechaniczny książę to druga część trylogii Diabelskie maszyny opowiadającej o losach Theresy Gray. Pierwszy tom pochłonęłam w mgnieniu oka. Jednak, jak wiadomo, z wieloma seriami jest tak, że kontynuacje są o wiele słabsze i nudne. Czy w tym przypadku można powiedzieć to samo? Przekonajcie się.

Tessa nadal przebywa w Londyńskim Instytucie Nocnych Łowców. Znalazła tam spokój i bezpieczeństwo. Niestety, okazuje się ono nietrwałe, bowiem pewne osoby chcą odsunąć Charlotte Branwell od kierowania Instytutem. Panna Gray byłaby wtedy zdana na siebie, stałaby się łatwym celem dla Mistrza. Z pomocą przyjaciół dziewczyna odkrywa, że jego wojna z Nocnymi Łowcami jest bardzo osobista i ma związek z tragedią, która spotkała go wiele lat wcześniej. Kolejnym problemem jest fakt, iż serce Tessy bije coraz mocniej dla Jamesa, mimo silnej tęsknoty za Williamem Herondale’em. Jak skończy się ta historia? Który z chłopców stanie się dla dziewczyny ważniejszy? Do czego potrzebuje jej Mistrz? I wreszcie – kim lub czym jest Tessa?

Po skończeniu Mechanicznego anioła z wielką niecierpliwością czekałam na ukazanie się kolejnego tomu trylogii. Gdy tylko zdobyłam egzemplarz, z wielkim entuzjazmem i ciekawością zaczęłam czytać, czego zdecydowanie nie żałuję.

Akcja książki nie ogranicza się tylko i wyłącznie do Londynu. Oprócz mrocznego serca wiktoriańskiej Anglii, autorka zabiera czytelnika także do Yorkshire, gdzie bohaterowie muszą się udać w pewnej sprawie, a ostatecznie wynika z tego powodu sporo zamieszania. Clare dokładnie opisuje Instytut w Yorku i wiele innych intrygujących swoją tajemniczością miejsc.

Elementem, który wprost uwielbiam w książkach Cassandry, są bohaterowie. Arogancki Will już w pierwszej części podbił moje serce. Tutaj jednak był trochę inny. Od razu widać, że mur, którym się otaczał, zaczął się walić, co spowodowało pewne zmiany w jego zachowaniu. Zawsze miły Jem również zdobył moją sympatię, choć jest bohaterem zbyt idealnym. Zaradna Tessa także daje się lubić. Henry’ego było mi trochę szkoda, a jego żona – Charlotte – niezmiennie przypomina mi jedną z moich znajomych, a ostatnio również Redaktorkę Naczelną Efantastyki. W powieści nie mogło oczywiście zabraknąć jednej z najciekawszych postaci, jakie kiedykolwiek poznałam – Magnusa Bane’a. Czarownik jak zwykle wywoływał uśmiech na mojej twarzy samym pojawieniem się.

Autorka stworzyła niesamowity i pełny niebezpieczeństw świat, który po raz kolejny całkowicie mnie pochłonął. Bez końca mogłabym czytać o Nocnych Łowcach walczących z demonami i broniących ludzi. Na dużą pochwałę zasługuje fakt, że przedstawione uniwersum nie jest idealne. Na każdym kroku można spotkać zdrajców, intrygantów czy dwulicowe postacie dbające tylko o własny interes.

Kolejnym plusem Mechanicznego księcia jest okładka. Widnieje na niej młoda kobieta w szaro-fioletowej sukni wprost z epoki wiktoriańskiej. Ciemne włosy luźno opadają jej na ramiona. Twarz pozbawiona jest emocji. Nad nią widnieje napisany ozdobną czcionką tytuł książki, a niżej nazwisko autorki. Na jasnym tle widać najróżniejsze tryby, a po lewej także litery jak z listu bądź jakiegoś dziennika. Całość stwarza wrażenie tajemniczości i przykuwa wzrok.

 Ku mojemu ubolewaniu, w powieści znalazło się sporo błędów. Zaczęło się bardzo dobrze, nie zauważyłam prawie niczego. Jednak im bardziej zagłębiałam się w książkę, tym więcej znajdowałam błędów. W wielu miejscach brakowało znaków interpunkcyjnych lub były nieodpowiednie. Jednak najbardziej kłuły w oczy literówki, od których roiło się w dalszych rozdziałach.

Powieść wydrukowana jest czytelną czcionką, którą dobrze się czyta, nie męczy ona wzroku. Przed każdym rozdziałem, którego tytuł napisany jest dużymi literami, znajdują się cytaty najróżniejszych twórców, zarówno XIX-wiecznych, jak i żyjących wiele lat wcześniej. Jest to ciekawy zabieg, który stanowi bardzo dobre wprowadzenie do tego, co czeka czytelnika na najbliższych stronach.

Warto zaznaczyć, że książka nie niszczy się zbyt szybko. Po przeczytaniu właściwie nie widać na niej żadnego śladu używania. Wygląda tak, jakby dopiero wyszła z drukarni.

Mechaniczny książę zdecydowanie dorównuje pierwszemu tomowi trylogii. Choć autorka skupiała się tutaj głównie na skomplikowanym wątku miłosnym i poszukiwaniach Mistrza, nie zabrakło szybkiej akcji i zapierających dech w piersi walk. Znalazło się także miejsce dla humoru zawartego w dialogach bohaterów oraz niektórych sytuacjach. Tym, którzy mieli już styczność z Diabelskimi maszynami, polecam drugą część, a osobom nie znającym twórczości Cassandry Clare, radzę szybko się z nią zapoznać.

Autor: Cassandra Clare
Tytuł oryginału: The Clockwork Prince
Seria: Diabelskie maszyny tom 2
Wydawnictwo: MAG
Data wydania: maj 2012
Tłumaczenie: Anna Reszka
ISBN: 978-83-7480-249-9
Liczba stron: 464

piątek, 24 sierpnia 2012

Douglas Hulick - Honor złodzieja

Jak pisałam wczoraj... wrzucam recenzję ;)


Honor złodzieja to debiutancka powieść Douglasa Hulicka. Autor pracował nad nią przez ponad dziesięć lat, w czasie których kilkakrotnie się przeprowadzał, zmieniał zatrudnienie i założył rodzinę. Pracę utrudniał także przeciekający dach, który zniszczył komputer z plikiem powieści. Ostatecznie jednak książka została wydana i zyskała przychylność czytelników. Czy słusznie?

Ildrekka jest niebezpiecznym miastem dla każdego, kto nie wie, jak powinien się zachowywać. Żeby przetrwać, potrzeba sprytu i zwinności. Na szczęście, Drothe posiada te cechy i doskonale radzi sobie w bezwzględnym świecie. Należy do przestępców nazywających siebie Kamratami. Pracuje dla jednego z najbardziej wpływowych ludzi w mieście. Na swojej drodze co i rusz spotyka najróżniejszych łotrów i opryszków, jednak świetnie sobie z nimi radzi. Kiedy dostaje rozkaz wykrycia, kto grozi jego organizacji, trafia na tajemnicę o wiele bardziej złożoną niż można by przypuszczać. Wpada na trop księgi, którą, jak na złość, usiłuje zdobyć spore grono ludzi. Czy Drothe dowie się, kto stoi wszystkimi intrygami? Czy wyjdzie z tego cało?

Akcja powieści toczy się w Ildrekce – wielkim mieście, w którym niebezpieczeństwa czają się za każdym rogiem. Autor raczy nas ciekawymi opisami, dzięki którym bez większego problemu możemy sobie wyobrazić, jak wyglądają przedstawione miejsca. Ukazany świat potrafi oczarować i wciągnąć czytelnika. Ciemne uliczki i niebezpieczne rewiry intrygują i sprawiają, że chcemy jeszcze bardziej zagłębić się w lekturę.

Hulick ma bardzo dobry styl. Powieść przepełniona jest opisami i nazwami własnymi. Autor jest miłośnikiem europejskich sztuk walki, przez co wszelkie bitwy w książce opisuje bardzo dokładnie. Moim zdaniem – zbyt dokładnie. Takie rozwlekłe przedstawienie ich wywołuje wrażenie sztuczności i nudzi czytelnika.

Wydarzenia przedstawione są z perspektywy głównego bohatera. Drothe pokazuje nam miasto, w którym przyszło mu żyć, opowiada o Kamratach, jednak o nim samym nie wiemy zbyt wiele. Dopiero z czasem odkrywa po kawałku swoje tajemnice. Za ten zabieg należy się duży plus. Gdy wszystko mamy podane na złotej tacy, lektura jest nudna. Tutaj wszystkiego dowiadujemy się stopniowo, co nie pozwala oderwać się od lektury.

Bohaterowie są dopracowani, autor bardzo dobrze zarysował ich charaktery. Drothe bez trudu zyskał moją sympatię. Nie jest typowym bohaterem, który ratuje cały świat. Częściej to jego trzeba wyciągać z tarapatów. Jego przyjaciela, Degana, który zawsze pilnował tyłów, również bardzo polubiłam. To krycie pleców Drothe’a kojarzyło mi się trochę z Jace’em i Alekiem z Darów Anioła autorstwa Cassandry Clare. Przez powieść przewija się również cała masa innych bohaterów – bezwzględnych, cwanych, dbających tylko o własny interes ludzi.

Kolejnym atutem powieści jest okładka. Widzimy na niej uzbrojonego mężczyznę. Jego sylwetkę spowija cień. W ręku trzyma rapier, a spod ubrania wystaje rękojeść, najprawdopodobniej, sztyletu. Można spostrzec, że znajduje się on w jednej z ciemnych uliczek Ildrekki. U dołu okładki widzimy napisane dużymi literami nazwisko autora oraz tytuł powieści. Całość przykuwa wzrok, daje nam namiastkę tego, co znajdziemy w powieści.

Ku mojemu wielkiemu zadowoleniu, w książce praktycznie nie było błędów. Redaktorom i korektorom Wydawnictwa Literackiego należą się więc olbrzymie brawa. Owszem, trafiło się jedno czy dwa potknięcia, gdy zabrakło gdzieś przecinka, ale nic poważniejszego nie znalazłam. Dzięki temu lektura była o wiele przyjemniejsza.

Jedną z wad Honoru złodzieja jest fakt, że bardzo szybko się niszczy. Po przeczytaniu go okazało się, że grzbiet wygląda jak po wielokrotnym używaniu, choć książki nigdzie ze sobą nie zabierałam i cały czas stała bezpieczna na półce lub leżała na biurku.

Na Honor złodzieja trafiłam po raz pierwszy w księgarni kilka miesięcy temu, ale dopiero teraz wpadł w moje ręce. Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że warto było przeczytać tę książkę. Przepełniony intrygami świat pochłonął mnie bez reszty. Z niecierpliwością czekam na kolejny tom cyklu.

Autor: Douglas Hulick
Tytuł oryginału: Among thieves
Seria: Opowieść o Kamratach tom 1
Wydawnictwo: Literackie
Data wydania: marzec 2012
Tłumaczenie: Łukasz Małecki
ISBN: 978-83-08-04860-3
Liczba stron: 484

czwartek, 23 sierpnia 2012

Stosik efantastyczny

Hej, cześć i czołem ;) Znowu długo mnie tu nie było, ale chwilowo jestem. Na jak długo? Nie wiem, bo - niestety - niedługo zaczyna się rok szkolny, który dla mnie rozpocznie się wyjątkowo niemiło. Ale lepiej przejdźmy do rzeczy. Książki z dzisiejszego stosika to pozycje, które otrzymałam w ostatnim czasie do recenzji dla efantastyki. Nie pamiętam, czy cokolwiek wspominałam, ale w zeszłym miesiącu zostałam tam przyjęta do stałej redakcji ;)


Od góry:

1. Cassandra Clare - Mechaniczny książę - Przeczytany dawno, pamiętam, że recenzowałam go tutaj po przeczytaniu oryginału, ale tamtego czegoś nie można za bardzo nazwać recenzją, więc będzie jeszcze jedna, którą kończę pisać.

2. John Flanagan - Drużyna. Wyrzutki - Jedna z najlepszych książek, jakie kiedykolwiek czytałam. Możecie się spodziewać pod koniec tego roku lub w przyszłym, że zrecenzuję Zwiadowców ;) A recenzję Wyrzutków znajdziecie TUTAJ ;)

3. Anne Plichota i Cendrine Wolf - Oksa Pollock. Las zabłąkanych - Dzisiaj przyszło pocztą. To jest drugi tom serii (Nie pytajcie, czemu nie ułożyłam w kolejności - chyba z rozpędu, żeby siostrzenica nie przyszła i nie zaatakowała moich cennych zdobyczy ;P)

4. Anne Plichota i Cendrine Wolf - Oksa Pollock. Ostatnia nadzieja - Pierwszy tom, również otrzymany dzisiaj. Już zaczęłam czytać i jestem bardzo ciekawa, czy spodoba mi się stworzony przez autorki świat.

5. Douglas Hulick - Honor złodzieja - Przeczytany, recenzję napisałam i pewnie wrzucę ją tutaj jutro.

6. Orson Scott Card - Zaginione wrota - Zrecenzowany. Tekst znajduje się TUTAJ.

Cóż... Wygląda na to, że w tym miesiącu pojawią się jeszcze dwie recenzje - Honor i Książę. w przyszłym miesiącu naprawdę nie wiem, jak to będzie, ale możecie być pewni, że obie części o Oksie Pollock będą dość szybko, jako że są to pozycje dość priorytetowe, bo niedługo ma się podobno ukazać trzecia część.
Później... hm... nie wiem, co będzie później. Potrzebuję małego urlopu, jako że całe wakacje harowałam jak wariatka. Poza tym... zdaje się, że chwilowo się wypaliłam i jakoś straciłam zapał do czytania, recenzowania, pisania i tak dalej. Muszę ogarnąć w końcu swoje sprawy. Zwłaszcza, że mam w głowie górę pomysłów (być może wyjątkowo głupich i w moim wieku powinnam być większą realistką, ale trudno). Wyszłam z założenia, że jakkolwiek głupie są moje plany... nie zaszkodzi spróbować. Jak nie spróbuję, będę żałowała do końca życia, myśląc sobie: "a mogło być inaczej". Cóż... kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana xD A więc... bądźmy dobrej myśli! ;)

piątek, 10 sierpnia 2012

Orson Scott Card - Zaginione wrota

Bogowie nordyccy są w ostatnim czasie bardzo popularni. Spotykamy ich w filmach, komiksach, a także książkach. Chyba wszyscy znamy Thora i Avengersów czy też Kłamcę autorstwa Jakuba Ćwieka. Czy jednak warto tyle razy przerabiać ten sam wątek?

Tym razem po podobną tematykę sięgnął Orson Scott Card. Autor kultowej Gry Endera ma na swoim koncie kilkadziesiąt powieści, mnóstwo opowiadań, audycji, słuchowisk i tym podobnych. Zaginione wrota rozpoczynają jego najnowszą serię dla młodzieży. Czy porwie ona czytelników i odniesie wielki sukces? Raczej wątpię.

Czy zastanawialiście się kiedyś, co stało się z bogami, których czcili Celtowie, Hindusi, Persowie, Słowianie i inne ludy świata? A jeśli oni wszyscy nadal żyją? Jeśli ich potomkowie utknęli na ziemi z powodu kawału Lokiego, nie mogąc teraz wrócić tam, skąd przybyli – na Westil? Jeśli ukrywają się gdzieś na Ziemi, z daleka od ludzi?

Danny North to potomek nordyckich bogów. Razem ze swoją liczną rodziną mieszka w osadzie w zachodniej Wirginii. Choć jego rodzice są potężnymi magami, on sam nie ma w sobie nic wyjątkowego. Jest więc drekką, którym wszyscy pogardzają – zarówno kuzyni, jak i wujowie oraz ciotki, a nawet matka i ojciec. Podczas gdy inne dzieci wolą się wygłupiać i leniuchować, Danny bardzo dobrze się uczy, ma szczególny talent do języków obcych, przez co rówieśnicy jeszcze bardziej go nienawidzą. Chłopak nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, że jest pierwszym od tysiąca lat magiem wrót, a to może ściągnąć na niego śmierć.

Akcja książki toczy się na terenie USA. Autor ukazuje nam zwyczaje rodziny Northów, a także innych rodów wywodzących się od bóstw. Żyją ze sobą w zgodzie, choć jest to tylko pojęcie względne, bo mają przed sobą nawzajem mnóstwo sekretów. Niestety, z pokolenia na pokolenie ich magia jest coraz słabsza. Wystarczyłoby tylko przejść na Westil i z powrotem, aby ich moc znacznie się zwiększyła. Problem w tym, że wiele wieków wcześniej Loki pozamykał wszystkie wrota, przez co utknęli na Ziemi. Jedyny ratunek stanowi więc dla nich mag wrót, który mógłby otworzyć Wielkie Wrota prowadzące do ich ojczyzny. Żeby było ciekawiej, rodziny kontrolują się wzajemnie, sprawdzając, czy w którejś z nich narodził się ktoś z takową umiejętnością. Jeśli tak – zabijają go. Dlatego też Danny ucieka, gdy tylko dowiaduje się, kim jest.

Chłopak trafia do miasteczka, w pobliżu którego mieszka jego rodzina. Tam spotyka starszego od siebie Erica. Wkrótce docierają do Waszyngtonu, gdzie przeżywają najróżniejsze przygody. Z czasem Danny poznaje kolejnych ludzi. Przez cały ten czas usiłuje nauczyć się robienia wrót, zrozumieć, jak działają. Ostatecznie trafia do Silvermanów – małżeństwa z Yellow Springs – którzy mają nauczyć go wszystkiego, co wiedzą.

Autor bardzo dobrze przedstawia realia Stanów Zjednoczonych, opisuje najróżniejsze miejsca od Waszyngtonu aż po Florydę. Card, oprócz losów Danny’ego, ukazuje nam także świat, w którym żyje Złodziej Wrót. W królestwie Iswegii aż roi się od intryg i knowań. Te rozdziały stanowią ciekawy zabieg, który sprawia, że książka jest lepsza. Niestety, nie oznacza to, że warto ją przeczytać.

Autor powieści pokazuje nam szary świat pełen zła i nienawiści. Nie jestem wprawdzie fanką przesłodzonych bajeczek, ale akurat ta książka nie przypadła mi do gustu. Niektóre sceny były wręcz niesmaczne i miałam ochotę rzucić książkę w kąt. Ogólnie rzecz biorąc, Card w pewnych momentach zbyt wiele mieszał, wszystko kręciło się wokół robienia wrót i beznadziejnych sprzeczek pozbawionych  sensownego powodu. Nie działo się właściwie nic ciekawego. Nudziłam się jak nigdy. Zamiast wciągnąć się w lekturę, zastanawiałam się, czy wieczorem będzie w telewizji jakiś dobry film albo po prostu marzyłam, by już wreszcie skończyć tę powieść.

Bohaterowie mają co prawda dobrze zarysowane charaktery, nie są idealni i możemy się u nich dopatrzeć wielu wad. Jednak polubiłam właściwie tylko i wyłącznie Mariona i Leslie Silvermanów. Eric był skończonym egoistą, Veevee irytująco nachalna, a Ced i Lana – bez komentarza. Danny’ego również nie mogłam do końca polubić. Może i miał talent do języków i był całkiem bystry, ale zachowywał się koszmarnie. Można to tłumaczyć jego wiekiem, w końcu to tylko trzynastolatek. Mimo wszystko, nie potrafiłam tego znieść. Irytował mnie i wznosiłam oczy do nieba, zastanawiając się, skąd on się urwał.

Jedynym plusem była niewielka ilość błędów. Zdarzyły się literówki czy brak przecinków tam, gdzie trzeba. Na szczęście nic poważniejszego nie znalazłam, z czego się bardzo cieszę.

Na czarnej jak nocne niebo okładce widzimy otwartą księgę. Można powiedzieć, że z jej kart bije światło. Czytelnik od razu zastanawia się, co w niej napisano. Starożytne mity, legendy, a może magiczne zaklęcia? Jest ona właściwie jedyną rzeczą, która przykuwa wzrok obserwatora. Nad nią widzimy wypisane dużymi literami nazwisko autora, a niżej tytuł książki.

Sposób, w jaki opowiadają historie niektórzy pisarze, można nazwać magicznym. Orson Scott Card się do nich nie zalicza. Ma dobry styl, ale nie zdołał mnie urzec, wciągnąć. Sama fabuła, mimo ciekawych przerywników i nielicznych momentów, w których coś się jednak działo, była przerażająco nudna. I choć sam tytuł oraz opis z tyłu zachęcały do sięgnięcia po tę lekturę, zawiodłam się. Ta książka zdecydowanie nie jest dla mnie.

Autor: Orson Scott Card
Tytuł: Zaginione wrota
Tytuł oryginału: The Lost Gate
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Data wydania: maj 2012
Tłumaczenie: Tomasz Wilusz
ISBN: 978-83-7839-151-7
Liczba stron: 448

poniedziałek, 9 lipca 2012

John Flanagan - Wyrzutki

John Flanagan to australijski pisarz, który zasłynął jako autor bestsellerowej serii Zwiadowcy. Jeśli mam być szczera, nie czytałam jej jeszcze, nie licząc fragmentu pierwszej części. Tak czy inaczej, moi znajomi, którzy zaznajomili się już z tym cyklem, bardzo go zachwalają, a ja sama mam na niego smaczek. Dziś jednak zamierzam przybliżyć wam Wyrzutków – najnowszą książkę Flanagana, zapoczątkowującą trylogię Drużyna.

Skandianie znają tylko jeden sposób na to, by ich synowie stali się wojownikami. Chłopców dzieli się na grupy i szkoli w różnych dziedzinach takich jak walka czy żeglarstwo. Trening trwa zaledwie trzy miesiące. Poszczególne drużyny muszą ze sobą konkurować. Tylko jedna może zwyciężyć. Jednym z takich młodzieńców jest Hal Mikkelson, syn Skandianina i Araluenki. Wprawdzie nie jest potężnie zbudowany i wydaje się marnym kandydatem na przyszłego wojownika, ale ma coś o wiele lepszego niż siła fizyczna – spryt, inteligencję, imponujące zdolności przywódcze i oddanych przyjaciół. Chłopak staje na czele drużyny, na którą składają się najwięksi nieudacznicy. Czy zdoła poprowadzić ich ku zwycięstwu, pokonując tym samym najlepiej zapowiadających się rówieśników? To się dopiero okaże.

Gdy tylko na horyzoncie pojawiła się okazja do zdobycia Wyrzutków, od razu z niej skorzystałam. Wprost nie mogłam się doczekać, kiedy dostanę ich w swoje ręce.  Po otrzymaniu upragnionej przesyłki otworzyłam ją i niemal natychmiast zaczęłam czytać z szerokim uśmiechem wymalowanym na twarzy  oraz całą górą entuzjazmu. Czy było warto sięgnąć po tę powieść? Z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że tak. Zdecydowanie.

Akcja książki rozgrywa się w Skandii – krainie znanej czytelnikom z serii Zwiadowcy – a dokładniej w miasteczku Hallasholm. Surowy klimat tego państwa z całą pewnością oczaruje niemal każdego, zwłaszcza miłośnika krajów skandynawskich, które bez wątpienia miały duży wpływ na kreację świata przedstawionego w powieści. Autor ukazuje nam zwyczaje mieszkańców Skandii, dowiadujemy się, do czego przywiązują największą wagę. Dla ludzi tych bardzo ważne są umiejętności żeglarskie oraz bitewne, jak również praca zespołowa. Całość przywodzi na myśl życie dzielnych wikingów.

Jednym z elementów, które najbardziej mnie zachwyciły, są bohaterowie. To naprawdę sympatyczni młodzieńcy, zwłaszcza Hal. Nieśmiały, odrzucany przez wszystkich z racji swoich aralueńskich korzeni, walczący o akceptację ludzi, wśród których żyje, a także bardzo pomysłowy i zaradny. Szczerze mówiąc, zobaczyłam w nim siebie i z zapartym tchem śledziłam jego kolejne losy. Stig również zyskał moją bezgraniczną sympatię, bo mam niejaką słabość do aroganckich i porywczych chłopaków, którzy nie pozwalają, by ktokolwiek im podskakiwał. Bracia Ulf i Wulf rozśmieszają do łez ciągłymi kłótniami o nic, a osiłek Ingvar jest uroczy ze swoją nieporadnością spowodowaną kiepskim wzrokiem. Każda z tych postaci ma inny charakter, co jednak nie przeszkadza im w przyjaźnieniu się. Bohaterowie są dopracowani, co można zaliczyć autorowi na duży plus.

Świat przedstawiony intryguje czytelnika i porywa swoim specyficznym klimatem. Nie jestem wprawdzie fanką długich i nudnych opisów, ale w tej książce, niestety, czegoś mi brakuje. Mianowicie dokładniejszych opisów otoczenia oraz wyglądu bohaterów. Po przeczytaniu książki czuję po prostu, że autor skupił się głównie na posturze chłopaków, uzbrojeniu, jakiego używali, wyglądzie okrętów itp. To mi się zdecydowanie nie podobało, bo miałam lekki problem z wyobrażeniem sobie pozostałych elementów, co, moim zdaniem, jest dość ważne. Istnieją powieści, podczas czytania których człowiek czuje się, jakby oglądał film w kinie. Wyrzutki, ku mojemu ubolewaniu, nie mają tego czegoś. John Flanagan ma jednak na swoją obronę urzekający styl, który tak bardzo mi się spodobał, kiedy parę miesięcy temu czytałam w księgarni fragment Ruin Gorlanu. Autor potrafi wciągnąć, zaciekawić czytelnika i sprawić, że nie może się on oderwać od lektury. Serwuje nam także potężną dawkę humoru, wplatając ją w kwestie bohaterów oraz niektóre wydarzenia.

Patrząc na okładkę, w oczy rzucają nam się dwaj młodzi chłopcy. Wydaje mi się, że pierwszy z nich to Hal. Ma on łagodny wyraz twarzy, w ręku trzyma tarczę, a przy pasie przytroczony miecz. Natomiast drugi młodzieniec to z całą pewnością jego najlepszy przyjaciel, Stig. W dłoni swobodnie dzierży topór, a jego zacięty wyraz twarzy wskazuje na bezwzględną pewność siebie. Za nimi możemy dostrzec spowitą mgłą sylwetkę okrętu. Dobre wrażenie robi także napisany ozdobną czcionką tytuł książki oraz nazwisko autora. Całość przykuwa wzrok i wprowadza w klimat powieści.

Duże brawa należą się redaktorom i korektorom. Dzięki ich pracy, w książce nie znalazłam zbyt wielu błędów. Czasem umknął jakiś przecinek lub dane słowo znalazło się w nieodpowiednim miejscu, ale nie doszukałam się poważniejszych wykroczeń. Uczyniło to lekturę jeszcze przyjemniejszą.

Jak już wcześniej wspominałam, w Wyrzutkach można dostrzec duży wpływ krajów skandynawskich. Pomińmy już nawiązanie do działalności wikingów. Z państwami północnej Europy kojarzyć się mogą również imiona bohaterów, czy bóstw. Przykładowo jeden z bogów nazywał się Loki, a jakiś czas temu trafiłam pośród fińskich imion na Stiga. Również nazwy sprawowanych funkcji, jak „skirl” czy „oberjarl” mogą przywodzić na myśl Skandynawię. Mnie przynajmniej tak się właśnie kojarzą.

Autor stworzył intrygujący, urzekający swoim surowym pięknem świat. Z pozoru książka ta może się wydawać przeznaczona bardziej dla chłopaków, ale mnie się jak najbardziej podobała i z chęcią sięgnę po kolejną część. W dobie wampirów, demonów, upadłych aniołów i innych nadprzyrodzonych stworzeń Flanagan pozostał przy klasycznym fantasy, co stanowi świetną odskocznię od wszechobecnych paranormalni, które robią się już nużące. Dodatkowo zwraca uwagę na istotę przyjaźni, a także kwestię tolerancji. Tak samo jak w naszym świecie, tak również w Skandii, ludzie osądzani są na podstawie swego pochodzenia, wyglądu, umiejętności i wielu innych czynników. Przedstawieni w książce bohaterowie są bardzo podobni do osób, wśród których żyjemy. Zachowanie niektórych przywodzi mi na myśl współczesnych młodych ludzi, uczniów szkół podstawowych, gimnazjów czy liceów. Z miejsca można zauważyć grupki tych uważających się za „lepszych” oraz pojedynczych wyrzutków, z którymi nikt nie chce się zadawać. Mam w tym spore doświadczenie, bo sama przez lata należałam do osób odrzucanych przez resztę.

Wyrzutki przeznaczone są głównie dla młodzieży, ale bez wahania mogę ją polecić także starszym czytelnikom. Część z nich książka ta może urzec, co widać na przykładzie mojej mamy, która – swoją drogą – żyje na tym świecie już prawie pół wieku, a powieść bardzo jej się spodobała. Dzieło Flanagana to naprawdę przyjemna i pouczająca lektura. Potrafi wciągnąć czytelnika i zostaje z nim jeszcze długo po jej przeczytaniu.

Autor: John Flanagan
Tytuł: Wyrzutki
Tytuł oryginału: Brotherband: The Outcasts
Wydawnictwo: Jaguar
Data wydania: 9 maja 2012
Seria: Drużyna
Tłumaczenie: Zuzanna Byczek
ISBN: 978-83-7686-117-3

sobota, 16 czerwca 2012

Trudi Canavan - Kapłanka w bieli

Dobra. Jak kiedyś zapowiadałam, wrzucam recenzję autorstwa mojej dobrej znajomej, Bursztyniary. Jeśli kogoś to interesuje, jej blog znajduje się pod tym adresem: <KLIK>

Trudi Canavan przed zabraniem się za prequel Trylogii Czarnego Maga - Uczennicę Maga - i spisaniem Trylogii Zdrajcy, postanowiła najwyraźniej zrobić sobie swego rodzaju przerwę. Tak powstała „Kapłanka w bieli” - pierwsza część trylogii Era Pięciorga. Wydana została w listopadzie 2005, natomiast w Polsce ukazała się dopiero 22 kwietnia 2009. Tytuł całej trylogii wziął się od nazwy ery, w której rozgrywa się akcja.

Auraya, dziewczyna z prowincji, dzięki swej pomysłowości i niewielkiemu wsparciu tkacza snów, który podsunął jej pewien pomysł, uratowała swoją wioskę. Tym samym zwróciła na siebie uwagę pewnej Białej, która zaproponowała jej zostanie kapłanką. Z początku Auraya była jedną z wielu cyrkliańskich kapłanek, jednak po dziesięciu latach została wybrana przez bogów na ostatnią, piątą Białą. Jak to bywa w opowieściach fantasy, świat stoi na pograniczu przełomowego momentu. Pentadrianie wypowiadają cyrklianom wojnę religijną. Czyja wiara okaże się silniejsza? Czy Białym uda się zjednoczyć Ithanię Północną, nim zmuszeni zostaną stanąć do bitwy?

Książka ta jest  połączeniem fantastyki z romansem. Według mnie jest to opowieść głównie o zakazanej miłości. Mamy tu dwie pary zakochanych. Auraya pechowo zakochała się w kimś, z kim nie powinno ją nic łączyć, przez co musiała wybierać pomiędzy miłością a swym ludem. Równolegle toczą się losy pewnego skrzydlatego wynalazcy, Trissa, który zadurzył się w dziewczynie, którą ojciec zamierzał wydać za mąż, poświęcając jej szczęście dla dobra klanu. W obliczu nadchodzącej wojny trzeba się liczyć z tym, że każdy może zginąć, co w przypadku książek tej autorki jest całkiem prawdopodobne. Czy zakochani przeżyją? Czy ich uczucia sprostają licznym przeciwnościom losu?

Częściej niż zwykle pojawiają się tu imiona, które mają konkretne znaczenie, a autorka potrafi humorystycznie je wykorzystać. Choćby Figiel, imię veeza Aurayi - małego stworzonka, które osobiście wyobrażałam sobie jako królika, choć prawdopodobnie bardziej przypominało kota. Istotka  ta była jedyną postacią, która zdobyła moją sympatię, choć sama nie wiem, dlaczego tylko ona. Może dlatego, że mam słabość do takich rozładowujących napięcie psotników, pojawiających się w najmniej oczekiwanym momencie, które wywołują na twarzy szczery uśmiech samym faktem, że są.  Co do pozostałych postaci trzeba je po prostu samemu poznać, by móc wyrazić o nich swe zdanie.

Kobiety w tej powieści nie są jakimiś damami, nieustannie potrzebującymi pomocy. Wręcz przeciwnie - same świetnie sobie radzą. Z opresji ratuje je wszystko, lecz nie przystojny i waleczny książę, w którym się zakochują, po czym żyją długo i szczęśliwie. Moim zdaniem jest to dobry zabieg, odróżniający tą książkę od innych romansideł, w których to kobiety pakują się w kłopoty i nagle pojawia się przystojny młodzieniec czy anioł i ratuje je z opresji. 

W powieści zostaje poruszona problematyka prostytucji, jednak znajduje się ona na bocznym planie. Sceny erotyczne są opisane tak, że możemy się domyślić, co bohaterowie robili w nocy, jednak sam stosunek nie jest szczegółowo opisany, dzięki czemu książka nadaje się dla osób, które nie ukończyły osiemnastego rok życia, a może i młodszych. Osobiście nie spodziewałam się co poniektórych akcji. Wiele rzeczy mnie zaskoczyło.

Auraya, jej doradca Danjin Spear, tkacz snów Leiard, Triss, pewna nieśmiertelna wiedźma Emerahl, ale i wiele postaci, które do głównych nie należą, przedstawiają nam swój punkt widzenia. Są to między innymi kupiec, żołnierz, kapłani, księżniczka podwodnego ludu Imi, czy pasterz. Nie można narzekać na to, że nasze spojrzenie na świat jest ograniczone, jednak czasem zanim zdążymy poznać bohaterów bliżej, oni już znikają. Możliwe, że niektórzy jeszcze się pojawią w przyszłych częściach, ale mnie osobiście momentami to irytowało. Z drugiej strony można to było sobie wyobrazić jak scenki z filmu, przeplatające się i tworzące spójną całość,  zupełnie jakby autorka robiła wszystko, by każdy w jej świecie miał coś do powiedzenia o nadchodzącej wojnie. 

Czytając, nie byłam w stanie nie porównywać tego do Trylogii Czarnego Maga - serii, którą czytałam wcześniej, a która nadaje się do czytania zarówno dla dziewcząt jak i chłopców. Kapłanki w bieli nie poleciłabym jednak mojemu bratu, choć nie wykluczam zaistnienia takiej sytuacji, że może znajdzie się jakiś przedstawiciel "płci brzydkiej", któremu książka się spodoba. Może ich odstraszyć fakt, iż główną postacią jest kobieta i mamy tu wspomniany wątek miłosny, jednak kobiecy punkt widzenia nie powinien za bardzo przeszkadzać, bo poza nim pojawiają się również krwawe walki. Autorka jest świadoma, że wojna to nie  kupa ludzi nawalających się do nieprzytomności. Mamy tu strategię, planowanie, pułapki, motywację do walki w postaci bogów.

Kapłanka w bieli koncentruje się także na religii, która może zarówno łączyć, jak i dzielić ludzi oraz całe narody. W Erze Pięciorga bogowie nie są iluzją, wymysłem kapłanów. Ukazują się oni, doradzają, wspierają swych wybrańców, są wszechwiedzący i nieśmiertelni. Budzą szacunek, strach, a u przedstawicieli innych kultów również nienawiść i niechęć.

Okładka przedstawia kobietę ukrytą pod białym kapturem. Górna część jej twarzy jest ukryta w cieniu, choć gdy się przyjrzymy widzimy parę oczu o poważnym spojrzeniu.  Za nią rozciąga się niemal równie jasne, co jej ubranie, niebo. Pod nią znajdują się cienie ludzi zmierzających na wojnę. Ponad kobietą widnieje imię i nazwisko autorki powieści, a niżej zapisany dużo mniejszymi literami tytuł książki.

Przeczytawszy te 682 stron, uznałam, że szału nie ma, ale nie żałuję, że sięgnęłam po tę powieść. Książka jest fajnym sposobem na zabicie nudy i oderwanie się od szarej codzienności. Potrafi zaskoczyć i zaszokować. Kapłanka w bieli to nie bajeczka dla dzieci i polecałabym ją głównie dziewczynom po 16 roku życia i starszym.

TytułKapłanka w bieli
Tytuł oryginalny: Priestess of the White
Autor: Trudi Canavan
Seria: Era Pięciorga tom 1
Wydawnictwo: Galeria Książki
Data wydania: kwiecień 2009
Tłumaczenie: Piotr W. Cholewa
Liczba stron: 682
Ocena: 6/10
_______________________________________________________
I jak?? Podobało się?? Mam ją nakłonić do pisania kolejnych recenzji?

piątek, 11 maja 2012

William Hussey - Łowca Czarownic. Szubienica o zmierzchu

Życie Jacoba Josiaha Harkera jest ciężkie. Chłopak ma dopiero kilkanaście lat, a już spotkało go wiele cierpienia. Od zawsze interesowały go horrory i wszystko, co z nimi związane. Jego rodzice pracowali w Instytucie Hobarrona, który zajmował się nie tylko badaniami naukowymi, lecz także… walką z czarnoksiężnikami i demonami. Młodzieniec został wplątany w serię niecodziennych zdarzeń i dowiedział się, że zależy od niego los całego świata. Tylko on jest zdolny pokonać piekielne pomioty i powstrzymać je przed zniszczeniem ludzkości. Czy uda mu się zwyciężyć w tym starciu? Jak potoczą się jego losy? Odpowiedź na te pytania znajdziecie w „Łowcy Czarownic. Szubienicy o zmierzchu”.

Pan Demonów zdołał wydostać się z piekła. Pojawia się teraz w różnych miejscach na ziemi, pozostawiając po sobie wypalony symbol trójzęba. Już wkrótce rozpęta się krwawa wojna, bowiem potwór zbiera armię. Jedyną osobą, która może stanąć na jego drodze, jest Jake Harker. Chłopak ma jednak inne problemy. Magia, jaką władał, przepadła nagle jak kamień w wodę. Bez niej Jacob jest bezsilny i nawet z przyjaciółmi u boku nie zdoła zwyciężyć w starciu z Panem Demonów. Na dodatek stan ojca chłopaka nie jest tak dobry, jak wszyscy mówili. Mężczyźnie zostało już niewiele czasu… Jake rozpaczliwie szuka lekarstwa, przygotowując się jednocześnie do nieuniknionej bitwy. Musi cofnąć się w czasie do XVII wieku, do bezwzględnych czasów, kiedy to słowo Łowcy było niemal święte, a ludzie ginęli na stosach oskarżeni – słusznie lub nie – o czarnoksięstwo. Od powodzenia jego misji zależy wszystko. Możliwości są tylko dwie: wygrana albo… niechybna śmierć.

Sięgnęłam po drugą część Łowcy Czarownic z niemałą ciekawością. Tytuł, a także fakt, iż została ona wydana przez moje ulubione wydawnictwo, sprawiły, że odsunęłam na bok wszystkie inne powieści, byle tylko jak najszybciej zagłębić się w lekturze. Opis z tyłu książki również mnie zaintrygował. Czy było warto przeczytać tę pozycję? Mimo iż fabuła wydaje się być nieco oklepana, odpowiedź brzmi: tak.

Przez pierwsze kilkanaście rozdziałów zupełnie nie mogłam się wciągnąć w lekturę, wyobrazić sobie opisywanych miejsc i zdarzeń. Na szczęście udało mi się wczuć w akcję w momencie, gdy główny bohater przeniósł się o kilkaset lat wstecz. Interesuje mnie historia tamtych czasów, więc to było coś w sam raz dla mnie. Warto tutaj zaznaczyć, że autor ma dużą wiedzę na temat polowań na czarownice, przesłuchiwania osób oskarżanych o czary, a także zdobywania „dowodów” na wszelkie dostępne sposoby – również je wymyślając. W moje ręce wpadła kiedyś książka o tej tematyce i czytając dzieło Williama Husseya, od razu spostrzegłam, że autor doskonale się w tym orientuje.

Jeśli chodzi o postacie – tu trochę się zawiodłam. Spodziewałam się pełnokrwistych, żywych bohaterów, którzy zostaną mi w pamięci na długo po skończeniu lektury. Niestety wydawali mi się oni odrobinę niedopracowani, zupełnie jakby autor skupił się na najważniejszych postaciach, czyli Jacobie, Panu Demonów i kilku innych. Muszę jednak przyznać, że młodego Harkera bardzo lubię. Chłopak bez względu na wszystko chce znaleźć lekarstwo dla ojca, który jest dla niego najważniejszy. Przejawia także dużą odwagę w obliczu czyhających na niego niebezpieczeństw. Tak czy owak Jake wydał mi się trochę za dojrzały, jak na swój wiek. Czy zaledwie szesnastoletni chłopak jest skłonny do tego, by w najtrudniejszych chwilach myśleć tylko i wyłącznie o umierającym ojcu i przyjaciołach, którzy być może również niedługo stracą życie? Nie sądzę.

William Hussey stworzył świat pełen mroku, cierpienia i różnorakich niebezpieczeństw. Przedstawiona z ogromną wyobraźnią i pomysłowością historia intryguje czytelnika i sprawia, iż chce on poznać kolejne losy bohaterów. Styl autora jest lekki i zrozumiały dla każdego. Nie mam mu nic do zarzucenia. Czyta się naprawdę bardzo przyjemnie. Hussey raczy nas świetnymi opisami poszczególnych miejsc, krwawymi i przerażającymi scenami, a także szczyptą humoru zawartą w dialogach bohaterów. Trzecioosobowa narracja ukazuje nam losy różnych postaci, nie tylko tych „dobrych”, lecz również ich wrogów. Akcja toczy się szybko, zaskakując czytelników nagłymi zwrotami oraz kolejnymi tajemnicami. Wprawdzie motyw chłopca, od którego zależą losy świata, jest już lekko przereklamowany, ale autor stworzył historię, która sprawia, że fakt ten niknie pomiędzy innymi wątkami i nie odrzuca czytelnika.

Wraz z rozwojem wydarzeń, bohaterowie spotykają na swojej drodze najróżniejsze istoty. Oprócz czarowników i ich demonów odnajdujemy w powieści zjawy z celtyckich legend, zwierzołaka oraz trolle. Znalazło się także miejsce dla cynocefala – mitologicznego stworzenia o korpusie człowieka i głowie psa. Wszystkie te postaci czynią książkę jeszcze atrakcyjniejszą.

Niestety, ku mojemu ubolewaniu, w „Łowcy Czarownic. Szubienicy o zmierzchu” znalazło się także trochę błędów. Natknęłam się na literówki, które zdarzają się chyba w każdej książce. W kilku miejscach brakowało przecinków lub były w nieodpowiednich miejscach. Kilka razy odniosłam wrażenie, że poprzestawiany jest szyk zdania. Były również gorsze niedopatrzenia. Mogę tutaj przedstawić cytat: „Upiorne kobiety zbliżyły się bliżej i chłopak zobaczył ich postacie wyraźniej”. Cóż… czy mogły się zbliżyć dalej? To zupełnie jak „cofać się do tyłu”. W innym miejscu pomieszano imiona. Napisano „Jake”, choć cały fragment dotyczył Simona.

Gdy bierzemy do ręki książkę, pierwszą rzeczą, jaka rzuca się w oczy, jest okładka. Widnieje na niej mężczyzna ubrany w strój sprzed kilkuset lat. W jednej ręce dzierży sztylet, w drugiej linę. Na głowie ma kapelusz, a jego poznaczona bliznami twarz wyraża bezwzględną pewność siebie i wyższość. Za nim wznosi się szubienica. W cieniu możemy dostrzec także postać kata. U góry znajduje się spowity różowo-fioletowym płomieniem tytuł trylogii. Niżej dostrzegamy białe litery układające się w nazwisko autora oraz podtytuł powieści. Całość przyciąga wzrok czytelnika, a ciemne barwy w połączeniu z czerwienią ognia oświetlającego postać na pierwszym planie nadają  mrocznego klimatu.

Przerzuciwszy kilka pierwszych stron, widzimy, że powieść napisana jest wyraźną czcionką, którą czyta się bardzo dobrze, nie męczy ona wzroku. Tytuły poszczególnych rozdziałów przedstawiono dużymi literami wyglądającymi, jakby zapisano je piórem.

Warto także zaznaczyć, że książka nie niszczy się zbyt łatwo. Udowodniła to testerka, w osobie mojej siedmioletniej siostrzenicy. „Łowca Czarownic” okazał się na tyle mocny, że wyszedł ze starcia z dziewczynką z zaledwie kilkoma nieszkodliwymi ranami – paroma pogniecionymi stronami i jedną odrobinkę naderwaną. Noszenie powieści w plecaku, pośród szkolnych podręczników, również nie spowodowało zbyt dużych szkód.

Jak już niejednokrotnie się przekonałam, w przypadku oklepanej tematyki utworów liczy się wykonanie. Jeden autor napisze kolejną typową bajeczkę, której czytelnik już po tygodniu nie pamięta, a inny stworzy coś, co intryguje i wciąga. William Hussey zdecydowanie należy do tej drugiej grupy. „Łowca Czarownic” to bardzo dobra powieść, napisana z ogromną wyobraźnią, której można tylko pozazdrościć. Polecam ją każdemu, kto zaznajomił się już z przygodami Jake’a, a osobom nie znającym jeszcze dzieł tego autora radzę sięgnąć po pierwszą część serii.

Tytuł: Łowca Czarownic. Szubienica o zmierzchu
Tytuł oryginalny: Witchfinder: Gallows at Twilight
Autor: William Hussey
Wydawnictwo: Jaguar
Data wydania: luty 2012
Liczba stron: 464
Tłumaczenie: Grzegorz Komerski
Projekt okładki: Piotr Foksowicz
Oprawa: miękka
ISBN: 978-83-7686-076-3

poniedziałek, 16 kwietnia 2012

Cassandra Clare - Miasto szkła

Witam, ogłaszam wszem i wobec, że... wróciłam! I jakoś nie zamierzam się nigdzie ruszyć. Długo to trwało, ale wzięłam się w garść i ogarnęłam wszystko to, co miałam. I dodaję recenzję :D
            
Miłość to piękne uczucie. Potrzebuje jej każdy z nas. Nieczęsto jednak zastanawiamy się nad nią głębiej. Czy jest silna? Jak długo trwa? Czy kończy się wraz ze śmiercią, do której przybliża nas każda sekunda, czy jest wieczna? „Kochać znaczy niszczyć” – czy aby na pewno? Chcemy, by osoby, które darzymy miłością były szczęśliwe i bezpieczne. Robimy wszystko, aby tak właśnie się stało. Czy jednak na pewno jest to dla nich dobre? Zdarza się, że posuwamy się do oszustw i kłamstw tylko po to, żeby ochronić naszych bliskich. Możemy ich przez to stracić. Bywa, że okrutny los sprawia, iż na jaw wychodzą tajemnice, które ranią jak sztylety wbite prosto w serce. Co wtedy począć? Jak dalej żyć? Jedno jest pewne: nie należy się poddawać!

Świat Nocnych Łowców intryguje, ale kryją się w nim również śmiertelne niebezpieczeństwa. Clarissa Fray wreszcie odnalazła sposób na uratowanie swojej matki. Nie ma jednak zbyt wiele czasu. Kobieta może umrzeć w każdej chwili. Clary musi jak najszybciej dostać się do Idrisu – kraju Nefilim. Nie wszystko jest jednak takie proste jak się wydaje. Próbując dotrzeć do tego pięknego państwa, dziewczyna wpada w poważne tarapaty. Z każdym dniem cała sytuacja wydaje się coraz bardziej pogarszać. Miało pójść łatwo i szybko, a tymczasem nic nie układa się tak, jak powinno. Na domiar złego Valentine znów daje o sobie znać. W przededniu wielkiej wojny Nocni Łowcy muszą podjąć decyzję, która na zawsze odmieni świat Nefilim – walczyć ramię w ramię z Podziemnymi lub… przeciwko nim. Także Jace’a i Clary czekają ważne wybory. Muszą oni zdecydować, czy pozwolić sobie na zakazany związek, czy na zawsze pozostać tylko rodzeństwem.

„Miasto szkła” to trzecia część serii Dary Anioła autorstwa Cassandry Clare. Tym razem akcja nie toczy się w Nowym Jorku, jak to było w poprzednich tomach, ale w Idrisie – państwie Nocnych Łowców. Kraj ten jest przepiękny i pełny zieleni. Nic zresztą dziwnego – nie ma tam ani jednego samochodu, czy innych cudów nowoczesnej techniki. Idris może się przez to wydawać zacofany, lecz wcale taki nie jest. Alicante, Wieże Demonów, Jezioro Lyn… to wszystko porywa nas swoim niekwestionowanym urokiem i swego rodzaju magią. Zielone wzgórza, dzikie lasy, zapomniane doliny. Dzięki temu Idris wydaje się krajem leżącym w zupełnie innym świecie, w innym wymiarze.

Autorka stworzyła bardzo wyraziste postacie, których nie sposób wyrzucić z pamięci. Główna bohaterka to rudowłosa nastolatka. Ma ona wyjątkowy talent do pakowania się w kłopoty. Może się to wydawać zbyt pospolite, ale Clary sprawia wrażenie zwyczajnej, niczym niewyróżniającej się z tłumu dziewczyny. Jest lekko naiwna, ale to tylko dodaje jej uroku. Zdecydowanie nie można jej porównać do wielu bohaterek, które nagle z roztrzepanej imprezowiczki zmieniają się w odważną młodą kobietę, która nie boi się stawić czoła żadnemu niebezpieczeństwu. Istotny jest jednak fakt, że Clarissa to Nocna Łowczyni, która posiada wyjątkowy dar – może tworzyć nowe runy. Niektóre z nich są wyjątkowo potężne, a dziewczyna zdaje się mądrze korzystać ze swojej umiejętności. Niestety została skrzywdzona przez los. Jej matka leży w szpitalu w śpiączce i nikt nie potrafi jej pomóc, a sama Clary jest zakochana w chłopaku, który okazał się jej bratem.

Kolejną postacią, o której warto wspomnieć jest Jace. Ten jasnowłosy półanioł ma specyficzny charakter. To arogancki młodzieniec, który zawsze wie, co powiedzieć, w każdej sytuacji potrafi wymyślić trafną odpowiedź. Jest w stanie poświęcić bardzo wiele dla dobra Clary. Robi wszystko, by ochronić ją przed Clave, które mogłoby chcieć wykorzystać jej dar, gdyby się o nim dowiedziało. Dlatego też stara się trzymać swoją siostrę jak najdalej od Alicante – stolicy Idrisu. Do dziewczyny nie docierają żadne jego ostrzeżenia, co bardzo go irytuje. Dodatkowo nie potrafi przebywać w jej towarzystwie. Sprawia mu to ból, którego nie sposób znieść. Oddałby za nią swoje życie, jeśli zaszłaby taka konieczność.

W powieści pojawia się również pewna niepowtarzalna osoba. Magnus Bane – czarownik, który nie stoi po żadnej ze stron, ani dobrej, ani złej. Jest on źródłem humoru zarówno w Darach Anioła, jak i drugiej serii napisanej przez Cassandrę Clare, Piekielnych maszynach. Ekscentryczny i zwariowany mężczyzna nadaje tej książce barw. Łapałam się na tym, że podświadomie wyczekiwałam momentu, kiedy wreszcie pojawi się Magnus. Czytając o nim, trudno się nie uśmiechać. Ciężko nie lubić tej nietypowej osoby z włosami „jak jeż Sonic”, całej w brokacie. Nie raz wyciągał bohaterów z tarapatów, choć miał ku temu osobiste powody. Niemniej jednak jest to postać jedyna w swoim rodzaju.

Oprócz wyżej wymienionych bohaterów, w książce pojawia się jeszcze cała grupa Nocnych Łowców. Chociażby rodzeństwo Lightwoodów, których poznaliśmy już we wcześniejszych tomach, czy postacie, które dopiero się pojawiły jak Sebastian, Aline o azjatyckiej urodzie, czy Amatis Herondale. Znalazło się również miejsce dla wilkołaków (Luke’a, uroczej Mai i innych), Dzieci nocy (między innymi Simona, który stał się dużo dojrzalszy i niepozornego Raphaela pełniącego rolę przywódcy nowojorskich wampirów pod nieobecność swojej pani) oraz faerie, a także – o czym nie można zapomnieć – chmary demonów. Ta różnorodność jest, moim skromnym zdaniem, bardzo ciekawa i oryginalna.

Świat przedstawiony w książce to niezwykłe i wciągające uniwersum. Barwne opisy pozwalają doskonale wyobrazić sobie każdy skrawek danego miejsca. Powieść czyta się bardzo szybko, nie mogąc się od niej oderwać nawet na sekundę, by otworzyć drzwi, kiedy rozlega się dźwięk dzwonka – sama miałam z tym spory problem. Język autorki jest prosty i zrozumiały dla każdego. Humorystyczne lub wręcz sarkastyczne wypowiedzi bohaterów sprawiają, że lektura jest jeszcze przyjemniejsza. Trzecioosobowa narracja skupia się naprzemiennie na poszczególnych bohaterach, co pozwala nam poznać lepiej każdego z nich. Czasem na głównym planie pojawia się Clary, innym razem Jace, Simon, Isabelle bądź Alec. Ta zmienność powoduje, że w książkę nie wkrada się monotonia i nuda. Cały czas coś się dzieje. Jedne wydarzenia przechodzą w kolejne, na jaw wychodzą coraz to nowe fakty – czasem szokujące, a czasami odrobinę przewidywalne. Na szczęście nie przeszkadza to w czerpaniu radości z lektury.

Kiedy bierzemy do ręki książkę, z okładki zerka na nas młoda, ciemnowłosa dziewczyna. Jej poważny i zagadkowy wyraz twarzy intryguje obserwatora. Z pewnością jest to Isabelle Lightwood ze swoim batem z elektrum. Na ręce i plecach ma tatuaże. Jej czarne włosy rozświetla rudawy blask. Cały ten wizerunek nie jest w pełni zgodny z informacjami zawartymi w powieści na temat tej postaci. Wyżej widzimy napisany dużymi literami tytuł książki. Jeśli dokładnie się przyjrzymy, zauważymy, że całą okładkę pokrywają, prawdopodobnie łacińskie, słowa.

 „Miasto szkła” czyta się naprawdę bardzo przyjemnie. Myślę, że jest to najlepsza, jak dotąd, część Darów Anioła. Zdecydowanie polecam ją wszystkim, zarówno młodym jak i starszym czytelnikom. Pozwala ona oderwać się na jakiś czas od świata realnego, zapomnieć na chwilę o otaczającej nas rzeczywistości.

Tytuł: Miasto szkła
Tytuł oryginału: City of glass
Autor: Cassandra Clare
Seria: Dary anioła Tom III
Wydawca: Wydawnictwo MAG
Data wydania: marzec 2010
Liczba stron: 556

Moja ocena: 10/10