Życie Jacoba Josiaha Harkera jest
ciężkie. Chłopak ma dopiero kilkanaście lat, a już spotkało go wiele
cierpienia. Od zawsze interesowały go horrory i wszystko, co z nimi związane.
Jego rodzice pracowali w Instytucie Hobarrona, który zajmował się nie tylko
badaniami naukowymi, lecz także… walką z czarnoksiężnikami i demonami.
Młodzieniec został wplątany w serię niecodziennych zdarzeń i dowiedział się, że
zależy od niego los całego świata. Tylko on jest zdolny pokonać piekielne
pomioty i powstrzymać je przed zniszczeniem ludzkości. Czy uda mu się zwyciężyć
w tym starciu? Jak potoczą się jego losy? Odpowiedź na te pytania znajdziecie w
„Łowcy Czarownic. Szubienicy o zmierzchu”.
Pan Demonów zdołał wydostać się z
piekła. Pojawia się teraz w różnych miejscach na ziemi, pozostawiając po sobie
wypalony symbol trójzęba. Już wkrótce rozpęta się krwawa wojna, bowiem potwór
zbiera armię. Jedyną osobą, która może stanąć na jego drodze, jest Jake Harker.
Chłopak ma jednak inne problemy. Magia, jaką władał, przepadła nagle jak kamień
w wodę. Bez niej Jacob jest bezsilny i nawet z przyjaciółmi u boku nie zdoła
zwyciężyć w starciu z Panem Demonów. Na dodatek stan ojca chłopaka nie jest tak
dobry, jak wszyscy mówili. Mężczyźnie zostało już niewiele czasu… Jake rozpaczliwie
szuka lekarstwa, przygotowując się jednocześnie do nieuniknionej bitwy. Musi
cofnąć się w czasie do XVII wieku, do bezwzględnych czasów, kiedy to słowo
Łowcy było niemal święte, a ludzie ginęli na stosach oskarżeni – słusznie lub
nie – o czarnoksięstwo. Od powodzenia jego misji zależy wszystko. Możliwości są
tylko dwie: wygrana albo… niechybna śmierć.
Sięgnęłam po drugą część Łowcy
Czarownic z niemałą ciekawością. Tytuł, a także fakt, iż została ona wydana
przez moje ulubione wydawnictwo, sprawiły, że odsunęłam na bok wszystkie inne
powieści, byle tylko jak najszybciej zagłębić się w lekturze. Opis z tyłu
książki również mnie zaintrygował. Czy było warto przeczytać tę pozycję? Mimo iż
fabuła wydaje się być nieco oklepana, odpowiedź brzmi: tak.
Przez pierwsze kilkanaście
rozdziałów zupełnie nie mogłam się wciągnąć w lekturę, wyobrazić sobie
opisywanych miejsc i zdarzeń. Na szczęście udało mi się wczuć w akcję w
momencie, gdy główny bohater przeniósł się o kilkaset lat wstecz. Interesuje
mnie historia tamtych czasów, więc to było coś w sam raz dla mnie. Warto tutaj
zaznaczyć, że autor ma dużą wiedzę na temat polowań na czarownice, przesłuchiwania
osób oskarżanych o czary, a także zdobywania „dowodów” na wszelkie dostępne
sposoby – również je wymyślając. W moje ręce wpadła kiedyś książka o tej
tematyce i czytając dzieło Williama Husseya, od razu spostrzegłam, że autor
doskonale się w tym orientuje.
Jeśli chodzi o postacie – tu
trochę się zawiodłam. Spodziewałam się pełnokrwistych, żywych bohaterów, którzy
zostaną mi w pamięci na długo po skończeniu lektury. Niestety wydawali mi się
oni odrobinę niedopracowani, zupełnie jakby autor skupił się na najważniejszych
postaciach, czyli Jacobie, Panu Demonów i kilku innych. Muszę jednak przyznać,
że młodego Harkera bardzo lubię. Chłopak bez względu na wszystko chce znaleźć
lekarstwo dla ojca, który jest dla niego najważniejszy. Przejawia także dużą
odwagę w obliczu czyhających na niego niebezpieczeństw. Tak czy owak Jake wydał
mi się trochę za dojrzały, jak na swój wiek. Czy zaledwie szesnastoletni
chłopak jest skłonny do tego, by w najtrudniejszych chwilach myśleć tylko i
wyłącznie o umierającym ojcu i przyjaciołach, którzy być może również niedługo
stracą życie? Nie sądzę.
William Hussey stworzył świat
pełen mroku, cierpienia i różnorakich niebezpieczeństw. Przedstawiona z ogromną
wyobraźnią i pomysłowością historia intryguje czytelnika i sprawia, iż chce on
poznać kolejne losy bohaterów. Styl autora jest lekki i zrozumiały dla każdego.
Nie mam mu nic do zarzucenia. Czyta się naprawdę bardzo przyjemnie. Hussey
raczy nas świetnymi opisami poszczególnych miejsc, krwawymi i przerażającymi
scenami, a także szczyptą humoru zawartą w dialogach bohaterów. Trzecioosobowa
narracja ukazuje nam losy różnych postaci, nie tylko tych „dobrych”, lecz
również ich wrogów. Akcja toczy się szybko, zaskakując czytelników nagłymi
zwrotami oraz kolejnymi tajemnicami. Wprawdzie motyw chłopca, od którego zależą
losy świata, jest już lekko przereklamowany, ale autor stworzył historię, która
sprawia, że fakt ten niknie pomiędzy innymi wątkami i nie odrzuca czytelnika.
Wraz z rozwojem wydarzeń,
bohaterowie spotykają na swojej drodze najróżniejsze istoty. Oprócz czarowników
i ich demonów odnajdujemy w powieści zjawy z celtyckich legend, zwierzołaka
oraz trolle. Znalazło się także miejsce dla cynocefala – mitologicznego
stworzenia o korpusie człowieka i głowie psa. Wszystkie te postaci czynią
książkę jeszcze atrakcyjniejszą.
Niestety, ku mojemu ubolewaniu, w
„Łowcy Czarownic. Szubienicy o zmierzchu” znalazło się także trochę błędów.
Natknęłam się na literówki, które zdarzają się chyba w każdej książce. W kilku
miejscach brakowało przecinków lub były w nieodpowiednich miejscach. Kilka razy
odniosłam wrażenie, że poprzestawiany jest szyk zdania. Były również gorsze
niedopatrzenia. Mogę tutaj przedstawić cytat: „Upiorne kobiety zbliżyły się bliżej i chłopak zobaczył
ich postacie wyraźniej”. Cóż… czy mogły się zbliżyć dalej? To zupełnie jak
„cofać się do tyłu”. W innym miejscu pomieszano imiona. Napisano „Jake”, choć
cały fragment dotyczył Simona.
Gdy bierzemy do ręki książkę,
pierwszą rzeczą, jaka rzuca się w oczy, jest okładka. Widnieje na niej
mężczyzna ubrany w strój sprzed kilkuset lat. W jednej ręce dzierży sztylet, w
drugiej linę. Na głowie ma kapelusz, a jego poznaczona bliznami twarz wyraża
bezwzględną pewność siebie i wyższość. Za nim wznosi się szubienica. W cieniu
możemy dostrzec także postać kata. U góry znajduje się spowity
różowo-fioletowym płomieniem tytuł trylogii. Niżej dostrzegamy białe litery
układające się w nazwisko autora oraz podtytuł powieści. Całość przyciąga wzrok
czytelnika, a ciemne barwy w połączeniu z czerwienią ognia oświetlającego
postać na pierwszym planie nadają
mrocznego klimatu.
Przerzuciwszy kilka pierwszych
stron, widzimy, że powieść napisana jest wyraźną czcionką, którą czyta się
bardzo dobrze, nie męczy ona wzroku. Tytuły poszczególnych rozdziałów
przedstawiono dużymi literami wyglądającymi, jakby zapisano je piórem.
Warto także zaznaczyć, że książka
nie niszczy się zbyt łatwo. Udowodniła to testerka, w osobie mojej
siedmioletniej siostrzenicy. „Łowca Czarownic” okazał się na tyle mocny, że wyszedł
ze starcia z dziewczynką z zaledwie kilkoma nieszkodliwymi ranami – paroma
pogniecionymi stronami i jedną odrobinkę naderwaną. Noszenie powieści w
plecaku, pośród szkolnych podręczników, również nie spowodowało zbyt dużych
szkód.
Jak już niejednokrotnie się
przekonałam, w przypadku oklepanej tematyki utworów liczy się wykonanie. Jeden
autor napisze kolejną typową bajeczkę, której czytelnik już po tygodniu nie
pamięta, a inny stworzy coś, co intryguje i wciąga. William Hussey zdecydowanie
należy do tej drugiej grupy. „Łowca Czarownic” to bardzo dobra powieść,
napisana z ogromną wyobraźnią, której można tylko pozazdrościć. Polecam ją
każdemu, kto zaznajomił się już z przygodami Jake’a, a osobom nie znającym
jeszcze dzieł tego autora radzę sięgnąć po pierwszą część serii.
Tytuł: Łowca Czarownic. Szubienica o zmierzchu
Tytuł oryginalny: Witchfinder: Gallows at Twilight
Autor: William Hussey
Wydawnictwo: Jaguar
Data wydania: luty 2012
Liczba stron: 464
Tłumaczenie: Grzegorz Komerski
Projekt okładki: Piotr Foksowicz
Oprawa: miękka
ISBN: 978-83-7686-076-3