piątek, 24 sierpnia 2012

Douglas Hulick - Honor złodzieja

Jak pisałam wczoraj... wrzucam recenzję ;)


Honor złodzieja to debiutancka powieść Douglasa Hulicka. Autor pracował nad nią przez ponad dziesięć lat, w czasie których kilkakrotnie się przeprowadzał, zmieniał zatrudnienie i założył rodzinę. Pracę utrudniał także przeciekający dach, który zniszczył komputer z plikiem powieści. Ostatecznie jednak książka została wydana i zyskała przychylność czytelników. Czy słusznie?

Ildrekka jest niebezpiecznym miastem dla każdego, kto nie wie, jak powinien się zachowywać. Żeby przetrwać, potrzeba sprytu i zwinności. Na szczęście, Drothe posiada te cechy i doskonale radzi sobie w bezwzględnym świecie. Należy do przestępców nazywających siebie Kamratami. Pracuje dla jednego z najbardziej wpływowych ludzi w mieście. Na swojej drodze co i rusz spotyka najróżniejszych łotrów i opryszków, jednak świetnie sobie z nimi radzi. Kiedy dostaje rozkaz wykrycia, kto grozi jego organizacji, trafia na tajemnicę o wiele bardziej złożoną niż można by przypuszczać. Wpada na trop księgi, którą, jak na złość, usiłuje zdobyć spore grono ludzi. Czy Drothe dowie się, kto stoi wszystkimi intrygami? Czy wyjdzie z tego cało?

Akcja powieści toczy się w Ildrekce – wielkim mieście, w którym niebezpieczeństwa czają się za każdym rogiem. Autor raczy nas ciekawymi opisami, dzięki którym bez większego problemu możemy sobie wyobrazić, jak wyglądają przedstawione miejsca. Ukazany świat potrafi oczarować i wciągnąć czytelnika. Ciemne uliczki i niebezpieczne rewiry intrygują i sprawiają, że chcemy jeszcze bardziej zagłębić się w lekturę.

Hulick ma bardzo dobry styl. Powieść przepełniona jest opisami i nazwami własnymi. Autor jest miłośnikiem europejskich sztuk walki, przez co wszelkie bitwy w książce opisuje bardzo dokładnie. Moim zdaniem – zbyt dokładnie. Takie rozwlekłe przedstawienie ich wywołuje wrażenie sztuczności i nudzi czytelnika.

Wydarzenia przedstawione są z perspektywy głównego bohatera. Drothe pokazuje nam miasto, w którym przyszło mu żyć, opowiada o Kamratach, jednak o nim samym nie wiemy zbyt wiele. Dopiero z czasem odkrywa po kawałku swoje tajemnice. Za ten zabieg należy się duży plus. Gdy wszystko mamy podane na złotej tacy, lektura jest nudna. Tutaj wszystkiego dowiadujemy się stopniowo, co nie pozwala oderwać się od lektury.

Bohaterowie są dopracowani, autor bardzo dobrze zarysował ich charaktery. Drothe bez trudu zyskał moją sympatię. Nie jest typowym bohaterem, który ratuje cały świat. Częściej to jego trzeba wyciągać z tarapatów. Jego przyjaciela, Degana, który zawsze pilnował tyłów, również bardzo polubiłam. To krycie pleców Drothe’a kojarzyło mi się trochę z Jace’em i Alekiem z Darów Anioła autorstwa Cassandry Clare. Przez powieść przewija się również cała masa innych bohaterów – bezwzględnych, cwanych, dbających tylko o własny interes ludzi.

Kolejnym atutem powieści jest okładka. Widzimy na niej uzbrojonego mężczyznę. Jego sylwetkę spowija cień. W ręku trzyma rapier, a spod ubrania wystaje rękojeść, najprawdopodobniej, sztyletu. Można spostrzec, że znajduje się on w jednej z ciemnych uliczek Ildrekki. U dołu okładki widzimy napisane dużymi literami nazwisko autora oraz tytuł powieści. Całość przykuwa wzrok, daje nam namiastkę tego, co znajdziemy w powieści.

Ku mojemu wielkiemu zadowoleniu, w książce praktycznie nie było błędów. Redaktorom i korektorom Wydawnictwa Literackiego należą się więc olbrzymie brawa. Owszem, trafiło się jedno czy dwa potknięcia, gdy zabrakło gdzieś przecinka, ale nic poważniejszego nie znalazłam. Dzięki temu lektura była o wiele przyjemniejsza.

Jedną z wad Honoru złodzieja jest fakt, że bardzo szybko się niszczy. Po przeczytaniu go okazało się, że grzbiet wygląda jak po wielokrotnym używaniu, choć książki nigdzie ze sobą nie zabierałam i cały czas stała bezpieczna na półce lub leżała na biurku.

Na Honor złodzieja trafiłam po raz pierwszy w księgarni kilka miesięcy temu, ale dopiero teraz wpadł w moje ręce. Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że warto było przeczytać tę książkę. Przepełniony intrygami świat pochłonął mnie bez reszty. Z niecierpliwością czekam na kolejny tom cyklu.

Autor: Douglas Hulick
Tytuł oryginału: Among thieves
Seria: Opowieść o Kamratach tom 1
Wydawnictwo: Literackie
Data wydania: marzec 2012
Tłumaczenie: Łukasz Małecki
ISBN: 978-83-08-04860-3
Liczba stron: 484

czwartek, 23 sierpnia 2012

Stosik efantastyczny

Hej, cześć i czołem ;) Znowu długo mnie tu nie było, ale chwilowo jestem. Na jak długo? Nie wiem, bo - niestety - niedługo zaczyna się rok szkolny, który dla mnie rozpocznie się wyjątkowo niemiło. Ale lepiej przejdźmy do rzeczy. Książki z dzisiejszego stosika to pozycje, które otrzymałam w ostatnim czasie do recenzji dla efantastyki. Nie pamiętam, czy cokolwiek wspominałam, ale w zeszłym miesiącu zostałam tam przyjęta do stałej redakcji ;)


Od góry:

1. Cassandra Clare - Mechaniczny książę - Przeczytany dawno, pamiętam, że recenzowałam go tutaj po przeczytaniu oryginału, ale tamtego czegoś nie można za bardzo nazwać recenzją, więc będzie jeszcze jedna, którą kończę pisać.

2. John Flanagan - Drużyna. Wyrzutki - Jedna z najlepszych książek, jakie kiedykolwiek czytałam. Możecie się spodziewać pod koniec tego roku lub w przyszłym, że zrecenzuję Zwiadowców ;) A recenzję Wyrzutków znajdziecie TUTAJ ;)

3. Anne Plichota i Cendrine Wolf - Oksa Pollock. Las zabłąkanych - Dzisiaj przyszło pocztą. To jest drugi tom serii (Nie pytajcie, czemu nie ułożyłam w kolejności - chyba z rozpędu, żeby siostrzenica nie przyszła i nie zaatakowała moich cennych zdobyczy ;P)

4. Anne Plichota i Cendrine Wolf - Oksa Pollock. Ostatnia nadzieja - Pierwszy tom, również otrzymany dzisiaj. Już zaczęłam czytać i jestem bardzo ciekawa, czy spodoba mi się stworzony przez autorki świat.

5. Douglas Hulick - Honor złodzieja - Przeczytany, recenzję napisałam i pewnie wrzucę ją tutaj jutro.

6. Orson Scott Card - Zaginione wrota - Zrecenzowany. Tekst znajduje się TUTAJ.

Cóż... Wygląda na to, że w tym miesiącu pojawią się jeszcze dwie recenzje - Honor i Książę. w przyszłym miesiącu naprawdę nie wiem, jak to będzie, ale możecie być pewni, że obie części o Oksie Pollock będą dość szybko, jako że są to pozycje dość priorytetowe, bo niedługo ma się podobno ukazać trzecia część.
Później... hm... nie wiem, co będzie później. Potrzebuję małego urlopu, jako że całe wakacje harowałam jak wariatka. Poza tym... zdaje się, że chwilowo się wypaliłam i jakoś straciłam zapał do czytania, recenzowania, pisania i tak dalej. Muszę ogarnąć w końcu swoje sprawy. Zwłaszcza, że mam w głowie górę pomysłów (być może wyjątkowo głupich i w moim wieku powinnam być większą realistką, ale trudno). Wyszłam z założenia, że jakkolwiek głupie są moje plany... nie zaszkodzi spróbować. Jak nie spróbuję, będę żałowała do końca życia, myśląc sobie: "a mogło być inaczej". Cóż... kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana xD A więc... bądźmy dobrej myśli! ;)

piątek, 10 sierpnia 2012

Orson Scott Card - Zaginione wrota

Bogowie nordyccy są w ostatnim czasie bardzo popularni. Spotykamy ich w filmach, komiksach, a także książkach. Chyba wszyscy znamy Thora i Avengersów czy też Kłamcę autorstwa Jakuba Ćwieka. Czy jednak warto tyle razy przerabiać ten sam wątek?

Tym razem po podobną tematykę sięgnął Orson Scott Card. Autor kultowej Gry Endera ma na swoim koncie kilkadziesiąt powieści, mnóstwo opowiadań, audycji, słuchowisk i tym podobnych. Zaginione wrota rozpoczynają jego najnowszą serię dla młodzieży. Czy porwie ona czytelników i odniesie wielki sukces? Raczej wątpię.

Czy zastanawialiście się kiedyś, co stało się z bogami, których czcili Celtowie, Hindusi, Persowie, Słowianie i inne ludy świata? A jeśli oni wszyscy nadal żyją? Jeśli ich potomkowie utknęli na ziemi z powodu kawału Lokiego, nie mogąc teraz wrócić tam, skąd przybyli – na Westil? Jeśli ukrywają się gdzieś na Ziemi, z daleka od ludzi?

Danny North to potomek nordyckich bogów. Razem ze swoją liczną rodziną mieszka w osadzie w zachodniej Wirginii. Choć jego rodzice są potężnymi magami, on sam nie ma w sobie nic wyjątkowego. Jest więc drekką, którym wszyscy pogardzają – zarówno kuzyni, jak i wujowie oraz ciotki, a nawet matka i ojciec. Podczas gdy inne dzieci wolą się wygłupiać i leniuchować, Danny bardzo dobrze się uczy, ma szczególny talent do języków obcych, przez co rówieśnicy jeszcze bardziej go nienawidzą. Chłopak nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, że jest pierwszym od tysiąca lat magiem wrót, a to może ściągnąć na niego śmierć.

Akcja książki toczy się na terenie USA. Autor ukazuje nam zwyczaje rodziny Northów, a także innych rodów wywodzących się od bóstw. Żyją ze sobą w zgodzie, choć jest to tylko pojęcie względne, bo mają przed sobą nawzajem mnóstwo sekretów. Niestety, z pokolenia na pokolenie ich magia jest coraz słabsza. Wystarczyłoby tylko przejść na Westil i z powrotem, aby ich moc znacznie się zwiększyła. Problem w tym, że wiele wieków wcześniej Loki pozamykał wszystkie wrota, przez co utknęli na Ziemi. Jedyny ratunek stanowi więc dla nich mag wrót, który mógłby otworzyć Wielkie Wrota prowadzące do ich ojczyzny. Żeby było ciekawiej, rodziny kontrolują się wzajemnie, sprawdzając, czy w którejś z nich narodził się ktoś z takową umiejętnością. Jeśli tak – zabijają go. Dlatego też Danny ucieka, gdy tylko dowiaduje się, kim jest.

Chłopak trafia do miasteczka, w pobliżu którego mieszka jego rodzina. Tam spotyka starszego od siebie Erica. Wkrótce docierają do Waszyngtonu, gdzie przeżywają najróżniejsze przygody. Z czasem Danny poznaje kolejnych ludzi. Przez cały ten czas usiłuje nauczyć się robienia wrót, zrozumieć, jak działają. Ostatecznie trafia do Silvermanów – małżeństwa z Yellow Springs – którzy mają nauczyć go wszystkiego, co wiedzą.

Autor bardzo dobrze przedstawia realia Stanów Zjednoczonych, opisuje najróżniejsze miejsca od Waszyngtonu aż po Florydę. Card, oprócz losów Danny’ego, ukazuje nam także świat, w którym żyje Złodziej Wrót. W królestwie Iswegii aż roi się od intryg i knowań. Te rozdziały stanowią ciekawy zabieg, który sprawia, że książka jest lepsza. Niestety, nie oznacza to, że warto ją przeczytać.

Autor powieści pokazuje nam szary świat pełen zła i nienawiści. Nie jestem wprawdzie fanką przesłodzonych bajeczek, ale akurat ta książka nie przypadła mi do gustu. Niektóre sceny były wręcz niesmaczne i miałam ochotę rzucić książkę w kąt. Ogólnie rzecz biorąc, Card w pewnych momentach zbyt wiele mieszał, wszystko kręciło się wokół robienia wrót i beznadziejnych sprzeczek pozbawionych  sensownego powodu. Nie działo się właściwie nic ciekawego. Nudziłam się jak nigdy. Zamiast wciągnąć się w lekturę, zastanawiałam się, czy wieczorem będzie w telewizji jakiś dobry film albo po prostu marzyłam, by już wreszcie skończyć tę powieść.

Bohaterowie mają co prawda dobrze zarysowane charaktery, nie są idealni i możemy się u nich dopatrzeć wielu wad. Jednak polubiłam właściwie tylko i wyłącznie Mariona i Leslie Silvermanów. Eric był skończonym egoistą, Veevee irytująco nachalna, a Ced i Lana – bez komentarza. Danny’ego również nie mogłam do końca polubić. Może i miał talent do języków i był całkiem bystry, ale zachowywał się koszmarnie. Można to tłumaczyć jego wiekiem, w końcu to tylko trzynastolatek. Mimo wszystko, nie potrafiłam tego znieść. Irytował mnie i wznosiłam oczy do nieba, zastanawiając się, skąd on się urwał.

Jedynym plusem była niewielka ilość błędów. Zdarzyły się literówki czy brak przecinków tam, gdzie trzeba. Na szczęście nic poważniejszego nie znalazłam, z czego się bardzo cieszę.

Na czarnej jak nocne niebo okładce widzimy otwartą księgę. Można powiedzieć, że z jej kart bije światło. Czytelnik od razu zastanawia się, co w niej napisano. Starożytne mity, legendy, a może magiczne zaklęcia? Jest ona właściwie jedyną rzeczą, która przykuwa wzrok obserwatora. Nad nią widzimy wypisane dużymi literami nazwisko autora, a niżej tytuł książki.

Sposób, w jaki opowiadają historie niektórzy pisarze, można nazwać magicznym. Orson Scott Card się do nich nie zalicza. Ma dobry styl, ale nie zdołał mnie urzec, wciągnąć. Sama fabuła, mimo ciekawych przerywników i nielicznych momentów, w których coś się jednak działo, była przerażająco nudna. I choć sam tytuł oraz opis z tyłu zachęcały do sięgnięcia po tę lekturę, zawiodłam się. Ta książka zdecydowanie nie jest dla mnie.

Autor: Orson Scott Card
Tytuł: Zaginione wrota
Tytuł oryginału: The Lost Gate
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Data wydania: maj 2012
Tłumaczenie: Tomasz Wilusz
ISBN: 978-83-7839-151-7
Liczba stron: 448