wtorek, 23 stycznia 2018

Mad Dog


Zmęczona schematycznymi romansidłami, ostatnimi czasy coraz bardziej odchodzę od nich na rzecz cięższej tematyki i większej ilości akcji, co nie zmienia faktu, że dobrze rozegranym wątkiem romantycznym nie pogardzę. Niemniej jednak, te zmiany w doborze filmów i seriali wyraźnie widać na mojej liście na MDL, gdzie wśród najnowszych pozycji znaleźć można chociażby "Battleship Island", "Lookout", koreański remake amerykańskiego "Criminal Minds", "Save me" (recenzja niedługo) czy właśnie "Mad Doga".

Ta ostatnia pozycja najbardziej zapadła mi w pamięć i pewnie jeszcze długo w niej pozostanie, choć tak naprawdę zabrałam się za nią dość przypadkowo. Wszystko przez Woo Do Hwana, który przykuł moją uwagę w OCNowskim "Save Me", przez co zaczęłam grzebać w jego filmografii i odkryłam, że niedługo po zakończeniu emisji tej dramy kanał KBS2 wyemituje kolejną dramę z jego udziałem. A kiedy w obsadzie dostrzegłam Yoo Ji Tae, wiedziałam już, że muszę to obejrzeć!

Zacznijmy jednak od tego, że nigdy bym nie pomyślała, że drama o oszustwach ubezpieczeniowych może być w jakimkolwiek stopniu ciekawa, więc tak naprawdę zaczęłam oglądać "Mad doga" tylko i wyłącznie ze względu na obsadę. Ale nie dajcie się zwieść opisowi, który - niestety - prezentuje tę dramę w bardzo kiepskim świetle i nie zachęca do oglądania.


Choi Kang Woo (Yoo Ji Tae), tytułowy Mad Dog, pracował dla dużej firmy ubezpieczeniowej, jednak w wyniku pewnych tragicznych zdarzeń odszedł, by założyć własną grupę śledczą ścigającą oszustów ubezpieczeniowych. On i jego grupa gotowi są sięgnąć po wszelkie możliwe metody, zarówno legalne, jak i nielegalne, byle tylko owych oszustów spotkała zasłużona kara. Lecz Kang Woo, Jang Ha Ri, Park Soon Jung i On Noo Ri, prócz tworzenia zgranej ekipy, są dla siebie kimś znacznie więcej - swego rodzaju rodziną, której spokój zostaje zaburzony przez pojawienie się genialnego oszusta. Kim Min Joon wkracza na scenę niespodziewanie i przynosi ze sobą bolesną przeszłość.

Pod względem fabularnym "Mad dog" może się wydawać dramą dość chaotyczną, szczególnie dla osób niezbyt dobrze obeznanych z przestępstwami ubezpieczeniowymi, i choć sama miałam początkowo problem z ogarnięciem przedstawionych sytuacji, w końcu zaczęłam składać wszystkie fakty w jedną całość. W pierwszych odcinkach akcja rozwija się powoli, skupiając się na przedstawieniu bohaterów i ich relacji, by potem znacznie przyspieszyć, koncentrując się na głównym wątku, jakim jest odkrycie prawdy o wydarzeniach sprzed dwóch lat.

Jednak to nie fabuła i porywająca akcja są największym atutem serialu. Są nim bohaterowie, dopracowani i pełnokrwiści, którzy wywołują w widzu całą gamę najróżniejszych emocji. A chemia między nimi jest wręcz niesamowita! Obserwowanie ich interakcji, rozwoju, powolnego przechodzenia od wrogości, przez ostrożną współpracę, aż do niespodziewanego połączenia w grupę, która jest sobie bliższa niż rodzina, było prawdopodobnie najlepszą częścią tej dramy.


O tym, że Yoo Ji Tae jest świetnym aktorem, przekonałam się już dawno, oglądając go w "Oldboyu" i "Healerze". Tutaj, w roli Kang Woo, po raz kolejny udowodnił, że kierowanie się jego nazwiskiem przy wyborze filmu czy serialu chyba nigdy nie przynosi zawodu. Kibicowałam jego postaci od samego początku, a w niektórych scenach miałam ochotę płakać razem z nim.

Reszta ekipy Mad Doga nie zostawała w tyle. Park Soon Jung (Jo Jae Yun), zwany też Cheetah, były skazaniec o niezwykle dobrym sercu, ubóstwiający wzór w panterkę, wniósł do historii sporo humoru. On i Jang Ha Ri (Ryu Hwa Young) są agentami terenowymi grupy. To do nich należy działanie pod przykrywką i zbieranie wszelkich niezbędnych informacji. O ile Jo Jae Yun bardzo mnie zaskoczył swoją rolą, bo do tej pory kojarzyłam go głównie z ról antagonistów, o tyle Ryu Hwa Young zobaczyłam w akcji chyba po raz pierwszy. Naprawdę świetnie odegrała Ha Ri, która jest bardzo silną postacią i mogę tylko mieć nadzieję, że zacznie się w dramach pojawiać więcej takich bohaterek jak ona.

Ale czym byłaby ekipa Mad Doga bez specjalisty od technologii? Tutaj wkracza Pentium, On Noo Ri (Kim Hye Sung), uczulony na słońce spec od wszelkich gadżetów, hakowania komputerów i innych około-technicznych rzeczy. Jednocześnie postać ta jest bardzo niewinna i ciepła, wnosi do grupy pewną lekkość, bez której Mad Dog nie byłby tym, czym jest.

Jednak powodem, dla którego w ogóle zaczęłam oglądać tę dramę, był nie kto inny jak wspomniany wyżej Woo Do Hwan, młody aktor, który tutaj wcielił się w rolę genialnego Kim Min Joona. Odkąd tylko się pojawił, kibicowałam mu i czekałam, jak rozwinie się akcja. Charyzmatyczny, nieco arogancki, ale i piekielnie uroczy Min Joon od pierwszych chwil skradł moje serce, a Do Hwan po raz kolejny pokazał, że jest istnym show-stealerem, który przyćmiewa wszystkich innych aktorów. Mam też wrażenie, że jego bohater jest najbardziej skomplikowaną postacią w tej dramie i, choć pierwsze wrażenie może być mylące, Min Joon nie jest taki zły, jak go malują.


Soundtrack "Mad Doga" również zasługuje na uwagę. Spodobał mi się od pierwszych chwil i słuchałam go jeszcze długo po skończeniu dramy. "What I want" NiiHwy niesamowicie wpada w ucho, a przez "Before the Sun Sets" Erica Nama rozpłakałam się jak bóbr przy jednej ze scen z Min Joonem.

W mojej opinii "Mad Dog" to jedna z najlepszych dram minionego roku i z pewnością jeszcze do niej wrócę. Z łatwością trafiła na moją listę ulubionych dram, jako że wywołała we mnie mnóstwo emocji i sprawiła, że czekałam na kolejne odcinki z niecierpliwością, w międzyczasie w kółko oglądając wszystkie poprzednie, co wcześniej zdarzyło mi się tylko przy "Scarlet Heart". Dlatego z czystym sumieniem mogę polecić tę dramę każdemu.


Tytuł: Mad Dog
Oryginalny tytuł: 매드 독
Reżyseria: Hwang Ui Kyung
Scenariusz: Kim Soo Jin
Gatunek: thriller, kryminał, romans
Nadawca: KBS2
Emisja: 11 października 2017 - 30 listopada 2017
Odcinki: 16

wtorek, 16 stycznia 2018

Leigh Bardugo - Cień i kość

I znów minęło dobre pół roku od ostatniego posta, a ja nadal się zastanawiam, kiedy ten czas minął. Miniony rok przyniósł dużo zmian w moim życiu, ale nigdy nie zapomniałam o blogu i nadal zastanawiałam się, jak go wskrzesić z martwych i pisać więcej niż 2 posty rocznie. Na razie niczego nie obiecuję, ale po kilku chudych latach, znów zabieram się za czytanie książek i nadrabianie zaległości, więc jestem na dobrej drodze do rozruszania tego bloga. Miejmy tylko nadzieję, że moja umiejętność pisania nie zardzewiała aż tak bardzo, jak mi się wydaje.
Nie przedłużając, witajcie i miłej lektury ;)

"Cień i kość", pierwszy tom debiutanckiej trylogii Leigh Bardugo, miałam na liście "do przeczytania" mniej więcej od momentu jej ukazania się w 2013 roku. Wtedy jednak nie udało mi się zdobyć książki, a później najzupełniej o niej zapominałam lub po prostu nie miałam nastroju, żeby się za nią zabrać i sięgałam po inne pozycje. Teraz jednak wróciłam do niej, choć bez większych oczekiwań. Co z tego wynikło?

Ravka, niegdyś potężny kraj, obecnie otoczony jest przez wrogów i rozdarty na dwie części przez Fałdę Cienia, nieprzeniknioną masę ciemności stworzoną przez Czarnego Heretyka i zamieszkiwaną przez krwiożercze stwory zwane wilkrami. W końcu jednak pojawia się światełko nadziei w osobie Aliny Starkov. Dziewczyna jest kartografką, a gdy wraz ze swoim pułkiem przemierza Fałdę, niespodziewanie budzi swoją nadzwyczajną moc. Od tej pory całe jej życie się zmienia. Zostaje zabrana na dwór królewski, by uczyć się na Griszę, członkinię władającej magią elity, którą dowodzi niejaki Darkling. Na miejscu nie wszystko jest jednak takie, jakim się wydaje...

Przedstawiony w książce świat pozornie wydaje się bardzo rozbudowany, ale - w mojej opinii - w pierwszym tomie tak naprawdę nie otrzymujemy zbyt wielu informacji na jego temat. Historię śledzimy z perspektywy głównej bohaterki i to na niej skupia się opowieść przez lwią część czasu. Od momentu jej dotarcia do Os Alty, wszystko kręci się wokół jej życia tam, treningów, tęsknoty za przyjacielem itp.

Sama Ravka miała być wzorowana na Rosji, jednak osobiście nie zauważam większego podobieństwa, poza nazwiskami bohaterów i nazwami miejsc czy przedmiotów. Z drugiej strony przez to, że jest to wymyślony świat, nie można za bardzo doczepić się do ewentualnych nieścisłości czy błędów, jakie mogły się w książce pojawić. Nie znam rosyjskiego, ani nie jestem specjalistką od tego kraju, jednak pewne rzeczy bardzo rzucały mi się w oczy, jak chociażby zamienne stosowanie "króla" i "cara", choć to dwa różne pojęcia. Autorka nie uwzględniła również odmian rosyjskich nazwisk, przez co główna bohaterka nazywa się Starkov, co jest formą męską. Poza klimatem, który zupełnie mnie nie porwał, świat przedstawiony wydaje się jednak zbudowany dość solidnie, jak na debiutancką powieść, choć często brakowało mi dokładniejszych opisów.

Bohaterowie opowieści również nie podbili mojego serca. Alina Starkov to typowa główna bohaterka powieści młodzieżowej. Przeciętnej urody dziewczyna znikąd, która w niczym nie jest dobra i do niczego się nie nadaje, a która okazuje się mieć niezwykłą i wyjątkową moc. Moc, która sprawia, że z szarej myszki zmienia się w osobę, której pożądać może nawet jeden z najpotężniejszych ludzi w kraju. O jej przyjacielu, Malu, nie da się nawet zbyt wiele powiedzieć, jako że w książce bardzo szybko zniknął i pojawił się ponownie dopiero pod koniec.

Wymieniony wcześniej Darkling, przywódca Grisz, choć miał uchodzić za niezwykle pociągającego, tajemniczego i mrocznego, także nie miał czym zabłysnąć. Prawdę mówiąc, choć okazało się, iż, pomimo wyglądu dwudziestolatka, jest on już bardzo stary, ja nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że to po prostu humorzaste dziecko w ciele dorosłego, które próbuje odgrywać wzbudzającego strach dowódcę. Nie potrafiłam potraktować go poważnie.

Tym, co najbardziej denerwowało mnie w kreacji bohaterów, nie licząc kompletnego braku wyrazistości, było też to, że poza główną bohaterką, prawie wszystkie postacie żeńskie przedstawione były jako piękne, ale okropnie zazdrosne i wredne. Wszystkie zdawały się darzyć Alinę pogardą, nie licząc Genii, która stała się czymś na kształt jej przyjaciółki. Dlaczego kobiety przedstawiają inne kobiety w taki właśnie sposób? Chyba nigdy tego nie zrozumiem.

Od samego początku miałam z tą książką olbrzymi problem. Choć styl pisania autorki nie jest szczególnie zły, od samego początku brakowało mi dokładniejszych opisów, zagłębienia się w emocje bohaterów i lepszego ukazania świata, w którym toczy się akcja. Dopiero pod koniec odniosłam wrażenie, że jest trochę lepiej, ale wciąż nie potrafiłam kibicować bohaterom i dokończyłam czytanie tylko dlatego, że nie lubię zostawiać niedokończonych książek.

Zdaję sobie jednak sprawę, że jest to książka debiutancka i, patrząc na nią przez ten pryzmat, muszę przyznać, że jest to pozycja przyzwoita. Nie zwala z nóg i nie wciąga na tyle, bym rzuciła dla niej wszystko inne, byle tylko dowiedzieć się, co dalej, ale nie jest to też książka zła. Ja mam co do niej mieszane uczucia i raczej nie sięgnę po kolejne tomy, chyba że z nudów, dla zabicia czasu. Jednak decyzja czy dać jej szansę należy do was.

Tytuł: Cień i kość
Seria: Grisza (tom 1)
Autor: Leigh Bardugo
Wydawnictwo: Papierowy księżyc
Data wydania: 19 czerwca 2013
Liczba stron: 380
ISBN: 9788361386322