poniedziałek, 25 listopada 2019

Kelly Creagh - Nevermore. Cienie

Po przeczytaniu pierwszej części serii "Nevermore" postanowiłam pójść za ciosem i od razu sięgnąć po drugi tom, ciekawa, jak potoczą się losy Isobel i Varena (jednak zdecydowanie bardziej zainteresowana drugą z postaci). Czy kolejna część przygód cheerleaderki i gota okazała się lepsza niż pierwsza, czy padła ofiarą "klątwy drugiego tomu" jak wiele innych powieści przed nią i po niej?

Akcja rozpoczyna się około dwóch miesięcy po feralnej nocy Halloween, kiedy to Isobel udało się zniszczyć połączenie między światem rzeczywistym a krainą snów. Varen jednak nie wrócił. Na dobre utknął w świecie koszmarów, całkowicie poza zasięgiem kogokolwiek. Isobel nie chce go porzucić i nie traci nadziei, że uda jej się go odnaleźć i uratować. W tym celu planuje udać się do Baltimore, aby w dniu urodzin Edgara Allana Poego odnaleźć Reynoldsa, tajemniczego Czciciela Poego, mężczyznę, który zwodził ją i oszukiwał, a który jawi jej się jako jedyna osoba mogąca doprowadzić ją do miejsca, w którym przebywa Varen. Nie wszystko idzie jednak zgodnie z planem.

Muszę przyznać, że po dość średnim i trochę nudnawym początku, ale jakże obiecującej drugiej połowie pierwszego tomu, miałam szczerą nadzieję, że druga część "Nevermore" okaże się książką znacznie lepszą. Liczyłam, iż autorka rozkręci się i każdy kolejny rozdział będzie bardziej ekscytujący niż poprzedni. Niestety, było wręcz przeciwnie. Odnoszę wrażenie, że ten tom to rodzaj zapychacza, byle tylko coś napisać przed prawdziwą akcją, byle tylko jakoś rozciągnąć historię do rozmiarów tak powszechnych obecnie trylogii (choć może się mylę i tom trzeci jest równie nijaki jak ten).

"Nevermore. Cienie" przez zdecydowaną większość czasu skupia się na Isobel, jej kłopotach po zniknięciu Varena, udawaniu, że wszystko z nią w porządku, choć wszyscy wokół widzą wyraźnie, iż jest wręcz odwrotnie. Jej relacje z rodziną i przyjaciółmi coraz bardziej się sypią, a ona myśli tylko o tym, żeby dobrze wypaść w odgrywanej przez siebie roli dobrej uczennicy i cheerleaderki, która absolutnie nie tęskni za żadnym chłopakiem i nie ma absolutnie żadnych problemów, a już na pewno nie snuje absolutnie żadnych podejrzanych planów związanych z ratowaniem kogokolwiek. Wszystko po to, by rodzice pozwolili jej na wyjazd do Baltimore pod pretekstem zwiedzenia tamtejszego uniwersytetu, co - według niej - stanowi jedyny sposób na dotarcie tam, by odnaleźć Reynoldsa.

Problem w tym, że poza ciągłym zadręczaniem się i odcinaniem od ludzi (mimo kolejnych prób rodziców, a nawet jej wkurzającego młodszego brata, by jakoś do niej dotrzeć), Isobel nie robi właściwie nic. NIC. Przez dobre dwa miesiące skupia się tylko na tym, jak przekonać rodziców do wyjazdu, jednocześnie zupełnie się do niego nie przygotowując. Po tym jak od pana Swansona dostała artykuł dotyczący Czciciela Poego, po którym to powzięła decyzję o owym wyjeździe do Baltimore, nie zrobiła nawet najbardziej podstawowego researchu. W świecie, w którym istnieje już internet, Isobel nawet się nie kłopotała wyszukaniem jakichkolwiek informacji o mieście, cmentarzu, na którym pochowano Poego czy o samym tajemniczym Czcicielu.

Właściwie wszystko odwalają za nią postacie poboczne. To od pana Swansona, nauczyciela angielskiego, dowiaduje się, że cmentarz jest zamykany i chroniony, a w dniu urodzin Poego zbierają się tam tłumy. Gdyby choć minimalnie się wysiliła, dawno by to wiedziała i miała czas na przygotowanie się, przejrzenie map, znalezienie sposobu, żeby mimo wszystko jakoś się tam dostać. I tu z pomocą przyszła Gwen, która postanowiła jechać z Isobel, dzięki czemu mogła odwalić całą robotę za nią.

To samo dotyczy również samej krainy snów, w której utknął Varen. Owszem, Isobel trochę zastanawia się, jak to możliwe, że choć teoretycznie zniszczyła połączenie między światami, Reynolds oraz Nokowie jakimś sposobem wciąż są zdolni między nimi podróżować, ale nie próbuje za bardzo zgłębiać tematu na własną rękę. Momentami wydaje się wręcz, że Isobel sabotuje własny plan, zwłaszcza, kiedy Pinfeathers pojawia się w jej domu i wyraźnie chce jej coś powiedzieć, a ona, zamiast skorzystać z okazji, że jej nie atakuje i wyciągnąć z niego tyle informacji, ile tylko się da, próbuje z nim jedynie walczyć. O Lilith też nie dowiaduje się niczego sama, to Gwen znów przychodzi na ratunek i przynosi jej odpowiednią książkę. Nawet Brad, jej były chłopak, w którymś momencie podrzuca jej przydatną wskazówkę.

Mam wrażenie, że wszystkie postacie poboczne istnieją tylko po to, żeby pomóc bohaterce i podać jej wszystkie informacje na tacy, ewentualnie poratować ją swoją umiejętnością otwierania zamków, by włamać się na cmentarz, tak aby Isobel mogła skupić się tylko i wyłącznie na swojej tęsknocie za Varenem, chęci ratowania go, pomimo braku jakiegokolwiek planu, i liczeniu, że wszystko jakoś się samo poukłada, jak tylko go odnajdzie. Przy okazji udaje jej się też dziwnie go idealizować i świetnie wypierać fakt, że chłopak właściwie sam sprowadził na siebie wszystkie swoje kłopoty. 

Tak czy siak, gdybym była Varenem, wolałabym się chyba sama ratować niż czekać, aż to ona jakoś do mnie dotrze. O ile w pierwszym tomie naprawdę polubiłam główną bohaterkę, w tej części wciąż tylko się zastanawiałam czy zawsze była taka głupia. A im dalej w las, tym bardziej dziwiło mnie, jaką obsesję na punkcie Varena ma Isobel. Patrząc na fakt, że spędzili ze sobą ledwie parę tygodni, jakoś nie mogłam zrozumieć, jak mogła z jego powodu zupełnie olać swoich bliskich, którzy starali się jej pomóc, i nie dbać o nic, poza rzekomym planowaniem, jak go ocalić.

"Nevermore. Cienie" jest pozycją zdecydowanie słabszą niż pierwsza część serii i zastanawiam się czy warto sięgać po ostatni tom. Znając siebie, zapewne przeczytam go tylko dlatego, że nie lubię zostawiać niedokończonych serii, ale trochę się go boję, jako że ta część mocno mnie wynudziła.

Tytuł: Cienie
Seria: Nevermore (tom 2)
Autor: Kelly Creagh
Wydawnictwo: Jaguar
Data wydania: 17 października 2012
Liczba stron: 392
ISBN: 9788376861357

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz